Mija 30 lat od wyborów parlamentarnych, które zapoczątkowały proces zmian w Polsce. Żyjemy w innym kraju i - mimo poważnych wyzwań - mamy dobre perspektywy. Martwi mnie, że deprecjonujemy własne dokonania - pisze Janusz Steinhoff, były wicepremier, minister gospodarki, stały felietonista magazynu gospodarczego Nowy Przemysł.
Nasze środowisko polityczne nie było wówczas wolne od wahań - czy jesteśmy przygotowani, by wziąć na siebie odpowiedzialność za wyciągnięcie kraju z tych opresji poprzez wprowadzenie fundamentalnych zmian w funkcjonowaniu naszego państwa. Przeważyła opcja mówiąca, że uzyskany przez nas w wyborach mandat jest mocny i upoważnia nas do działań reformatorskich.
Z dzisiejszej perspektywy uważam, że 30 minionych lat to jeden z najlepszych okresów w dziejach naszego kraju. Wskaźniki makroekonomiczne sytuują nas w ścisłej czołówce państw, które przeszły ustrojową transformację. W ciągu 27 lat tempo wzrostu PKB per capita z uwzględnieniem parytetu siły nabywczej utrzymywało się na poziomie zbliżonym do 6 proc. rocznie. O skali zmian niech świadczy fakt, iż przed 30 laty polskie PKB stanowiło 18 proc. francuskiego. W roku 2016 to już 36 proc. Te same wskaźniki w przeliczeniu na głowę mieszkańca to odpowiednio - 35 i 68 proc. Dynamika PKB w tym czasie to dla Francji 28 proc., dla Polski 151,6 proc.(!).
By zmianę polskiej makroekonomii głębiej osadzić w naszej historii, posłużyć się warto następującymi danymi. W roku 1913 polskie PKB per capita stanowiło ok. 21 proc. amerykańskiego. W roku 1938 było podobnie. U schyłku PRL-u (1988 r.) było minimalnie wyższe (23 proc.). Przez wszystkie powojenne lata nie zmniejszyliśmy więc tego dystansu. A w roku 2018 wskaźnik ten osiągnął w Polsce poziom 50 proc. PKB na głowę mieszkańca USA.
O skali i tempie polskiego awansu cywilizacyjnego świadczą również wskaźniki sytuujące nas w globalnym kontekście rozwojowym. Znacząco wzrosła długość życia, dwukrotnie zwiększyliśmy liczbę osób z wyższym wykształceniem, wskaźnik rozwoju społecznego (HDI) plasuje nas na 36. miejscu wśród 188 krajów świata. Polska - jako jeden z nielicznych krajów na świecie - od 27 lat odnotowuje nieprzerwany wzrost PKB.
W 1990 r. wartość eksportu wynosiła 12 mld dolarów. Deficytowi w handlu zagranicznym towarzyszyło wąskie spektrum produktów eksportowanych: węgiel, miedź, siarka i niewielkie ilości produktów przemysłowych. Dziś Polski eksport to wartość 205 mld euro rocznie. Znaczącą pozycję stanowią wyroby przemysłu elektromaszynowego, rolno-spożywczego i chemicznego, a prawie 80 proc. towarów kierujemy do krajów Unii Europejskiej. Jesteśmy coraz bardziej konkurencyjni na wymagającym rynku.
Polska stała się członkiem Unii Europejskiej i Sojuszu Północnoatlantyckiego. Wbrew obawom towarzyszącym akcesji do UE polscy rolnicy i przedsiębiorcy poradzili sobie znakomicie na rynku UE.
Współtworzymy politykę europejską, a wartość transferów z Unii (saldo po odliczeniu polskiej składki) przekroczyła do 2018 r. 100 mld euro. Wciąż jesteśmy największym w regionie beneficjentem unijnej polityki spójności. Korzystamy również z szerokiego strumienia inwestycji zagranicznych, których sumaryczna wartość od początku transformacji osiągnęła 850 mld złotych. To przede wszystkim inwestycje w coraz bardziej zaawansowaną technicznie produkcję przemysłową.
Naszej dumie powinna jednak towarzyszyć świadomość złego działania służby zdrowia, edukacji, wymiaru sprawiedliwości, czy też systemu ubezpieczeń społecznych. To dziedziny, których stan jest funkcją zaniechań, błędów i niekonsekwencji kolejnych rządów. Decyzje dwóch ostatnich gabinetów dotyczące OFE są tego najlepszym przykładem.
Udowodniliśmy - polscy przedsiębiorcy, pracownicy i kolejne polskie rządy - że demokracja z gospodarką rynkową to połączenie efektywne i dziejowo korzystne. To cieszy i napawa dumą. Martwi, że dla doraźnych celów politycznych kwestionuje się te dziejowe osiągnięcia.