W polskich niewielkich firmach rodzinnych widoczny jest problem tzw. analfabetyzmu cyfrowego. To ciężka choroba, bo oznacza brak wiedzy o możliwościach, jakie stwarzają technologie cyfrowe - wskazuje Elżbieta Mączyńska, prezes Polskiego Towarzystwa Ekonomicznego, w rozmowie z Jackiem Ziarno.
Nie bać się! I otworzyć na nowoczesność. Krótka opowieść z życia. Właściciel małej firmy transportowej na Podlasiu znalazł się w szpitalu. Jedyną osobą z rodziny, która mogła go zastąpić, był 17-latek z zacięciem informatycznym i obeznaniem w technologiach cyfrowych. W kilka tygodni przewrócił to przedsiębiorstwo do góry nogami, stwarzając portal, możliwość zdalnego zamawiania usług. Zlikwidowano puste przebiegi, wzrosły obroty i rentowność, a lokalna firma wyrosła na regionalne przedsiębiorstwo, wykraczające zasięgiem poza granice kraju.
Po powrocie seniora chłopak wrócił na edukacyjną ścieżkę, ale - widząc efekty - nowy-stary szef jeszcze zmiany pogłębił. Wzrosło zatrudnienie, zmieniła się też jego struktura - m.in. zdecydowanie przybyło informatyków i ludzi znających obce języki.
Nie ma na co czekać. Trzeba tylko wybrać, co z tego, co niesie z sobą szeroko rozumiana IV rewolucja przemysłowa, zaadaptować u siebie od razu, a co w średniej na przykład perspektywie.
- Z raportu Deloitte z 2018 r. (badanie w 52 krajach) wynika, że nowe pokolenie uważa, iż aż 55 proc. członków ich rodzin we wspólnej firmie o cyfryzacji ma niewielką wiedzę... Niewesoło. Ale może czekające nas lada moment wielkie zmiany to raczej "fiction sociology" niż realny problem?
Nie, to rzeczywisty kłopot. W Polsce wiele firm rodzinnych wyłoniło się z "leżakowych" czy "szczękowych" interesów. Niemało właścicieli tych przedsiębiorstw nie legitymuje się fachowym wykształceniem ekonomicznym czy menedżerskim. Świadczą o tym zresztą wyniki badań wśród polskich firm rodzinnych, zatrudniających do 10 osób.
I tu jest widoczny przede wszystkim problem tzw. analfabetyzmu cyfrowego (nieutożsamianego z elementarną umiejętnością korzystania z internetu). To ciężka choroba, bo oznacza brak powszechnej wiedzy o możliwościach, jakie stwarzają technologie cyfrowe.
Co więcej - niedawno w The Economist ukazał się raport "Uberworld" (o ogarniającym świat zjawisku uberyzacji): potwierdza, że przeważnie pierwszą reakcją prawie wszystkich krajów na działalność Ubera było "zakazać". Wskazuje to, że wspomniany analfabetyzm sięga też najwyższych szczebli władzy - głównych kreatorów regulacji.
To przypomina neoluddyzm (luddyzm w XIX w. był ruchem ukierunkowanym na niszczenie maszyn, by ratować system manufakturowy przed rozwojem fabrycznym). Zarówno historia, jak i praktyka gospodarcza dowodzą jednak, że postępu nie da się zatrzymać. Jeśli zatem rząd wprowadzi tego rodzaju zakaz w jednym miejscu, to uberyzacja wybuchnie w innym albo z innego kraju będą oferowane podobne usługi...
Uberyzacja nie zna granic. Stąd też bariery rozwoju cyfryzacji i jej opóźnienia mogą być bardzo gospodarczo i społecznie szkodliwe.