Dla gospodarki wolnorynkowej naturalne jest następowanie po okresie wzrostu - stagnacji, po hossie - bessy. Obecna sytuacja w Polsce powinna niepokoić, jednak zadaniem polityka nie jest wywoływanie paniki. Z drugiej strony, postrzeganie naszej aktualnej sytuacji jako zupełnie normalnej, nie oznacza jej akceptacji. A wyjście z etapu stagnacji, którą nasz kraj przeżywa jest jedno: trzeba dać biznesowi pole do działania i to musi uczynić Parlament.
Przepisy, które dzisiaj hamują wzrost gospodarczy, powinny zacząć go wspomagać. Koronnym przykładem zaniedbań w tym zakresie jest prawo pracy, nadal - dodam - niezmienione. Prawo, które nie sprzyja tworzeniu przez przedsiębiorców nowych miejsc pracy, obarcza pracodawców nadmiernymi rygorami i ograniczeniami. Prawo, które nakłada na pracodawców znaczne, a czasami nawet przez samych pracowników nie wykorzystywane, ciężary. Inaczej - prawo, które nie przystaje do rzeczywistości. Jak wiadomo, propozycja debaty nad zmianami w prawie pracy, propozycja doprowadzenia prawa pracy "do normalności", wyszła od UW. I niestety mieliśmy tu jedyny, jaki widziałem podczas moich dotychczasowych dwóch kadencji w Sejmie przypadek odrzucenia tak istotnej inicjatywy w "pierwszym czytaniu". Taki bowiem tryb postępowania Sejm rezerwuje zwykle dla propozycji, powiedzmy, nierozważnych lub np. jawnie lobbingowych. Co gorsza, żaden z największych klubów parlamentarnych: ani AWS, ani też SLD, nie zaproponował niczego w zamian.