Jesienią spaceruję niezbyt ochotnie. Powodów jest kilka. Jeden z nich wisi w powietrzu. W literaturze fachowej porównuje się go do nieprzeniknionej ściany wilgoci i brudu. W ulotce propagandowej Polskiego Klubu Ekologicznego wyziera spoza domów niczym monstrualny nietoperz, a na rysunkach dzieci jawi się jako złowrogi Batman.
Nam, Polakom, smog kojarzy się nieodparcie z Londynem. Tam bowiem przez lata całe dawał się ludziom we znaki. O londyńskiej mgle pisały gazety, we mgle rozmywali się bohaterowie powieści Conan Doyle a i Dickensa. Pierwsze ofiary smogu kroniki miasta zanotowały jesienią 1909 roku. Wówczas to zmarło w ciągu zaledwie kilku godzin ponad tysiąc osób. Pół wieku później doszło do prawdziwej tragedii. W wyniku smogowej czapy straciło życie około 4 tysięcy Brytyjczyków, głównie w podeszłym wieku. Groźna sytuacja powtórzyła się jeszcze w 1962 roku. Dzięki jednak wcześniejszym ostrzeżeniom służb meteorologicznych liczba ofiar nie przekroczyła 700 osób.