Łatwo coś wyprodukować. Znacznie trudniej odgadnąć potrzeby klienta, określić grupę docelową, przewidzieć mody i tendencje rynkowe. Oto dlaczego nie samymi inżynierami biznes stoi.
Chyba najgorsze jednak to, że zmienił się ustrój, w dorosłość wchodzą kolejne pokolenia, a syndrom inteligenta cięgle trzyma się mocno. Wystarczy spojrzeć na absolwentów antropologii kultury czy dyplomacji, którzy nie chcą przyjąć do wiadomości, że w wyuczonym zawodzie być może pracy nigdy nie znajdą.
- Rynek szybko sprowadza takie jednostki do właściwych wymiarów. Długo poszukują zatrudnienia zgodnego z ich wykształceniem, specjalizacją. Wreszcie biorą jakąkolwiek robotę, choćby w fast foodzie, i żyją pogrążeni w poczuciu wiecznego niespełnienia, frustracji - mówi dr
Marek Suchar, socjolog i prezes firmy rekrutacyjnej IPK.
Idzie nowe!
To jednak nie znaczy, że humaniści są skazani na pracę w fast foodach. Przeciwnie: menedżerowie i przedsiębiorcy na Zachodzie w coraz większym stopniu interesują się wszechstronnością absolwentów, a nie tylko ich kwalifikacjami technicznymi.
Na przykład w sferze finansów zwracają uwagę na umiejętność budowania zaufania, empatię i zdolność do krytycznego myślenia. "Już nie chodzi o sprawne obsługiwanie excela, ale o przekonanie klienta, że proponujemy najlepsze rozwiązania. W tym zaś najlepsi są humaniści" - zaznacza
Roger W. Ferguson Jr, były dyrektor funduszu emerytalnego TIAA-CREF, w komentarzu do wspomnianego raportu Amerykańskiej Akademii Sztuk i Nauk.
Nie sami inżynierowie tworzą biznes. Co do tego nie miał nigdy wątpliwości
Steve Jobs, który w marcu 2011 r. na konferencji prezentującej iPada drugiej generacji mówił: "To, że sama technologia nie wystarczy, zawarte jest w DNA Apple’a. Dopiero technologia połączona z naukami humanistycznymi i sztuką przynosi rezultaty, które radują nasze serca. Nigdzie nie jest to bardziej prawdziwe niż w przypadku tych postpecetowych urządzeń".
Te prawdy dotarły też do Europy. Dowody? W Wielkiej Brytanii absolwenci historii sztuki uczestniczą w tworzeniu planów architektonicznych miast. W Niemczech można ich spotkać w biurach projektowych koncernów motoryzacyjnych. Z kolei francuskie sieci handlowe podczas rekrutacji dają fory absolwentom filozofii. Bo, co prawda, są na bakier ze statystyką, ale wnoszą ze sobą nieszablonowe, odległe od korporacyjnej rutyny myślenie i lepiej od pozostałych kandydatów umieją wyczuć postawy i reakcje klientów.
Okiem praktyków
A jak jest w Polsce? Wygląda na to, że i nasz kraj wpisuje się w międzynarodowe tendencje. Przykładem może być NaviExpert, który produkuje nawigację na smartfony i tablety. Firma zatrudnia przede wszystkim absolwentów kierunków technicznych, głównie programistów. Ale jej zespół tworzą również geografowie (do działu map), ludzie po ekonomii i różnego kolorytu humaniści; w tym kulturoznawca, historyczka, anglistka oraz eksperci do spraw marketingu politycznego i komunikacji w biznesie.
- Humaniści doskonale odnajdują się na stanowiskach menedżerskich, a także jako specjaliści od komunikacji, marketingu i sprzedaży - uważa
Adam Bąkowski, prezes NaviExpert, z wykształcenia ekonomista. I uzasadnia: - Mają bardziej proklienckie spojrzenie na tworzony produkt. To właśnie oni w dużym stopniu odpowiadają za "dopinanie biznesów" i świetnie sobie z tym radzą.
Na humanistów otwarta jest też spółka Gannet Guard System Polska, dos-tawca radiowych systemów lokalizacji pojazdów. Kierownictwo przedsiębiorstwa lubi podkreślać, że mają oni szersze spojrzenie na biznes oraz wyobraźnię, która często pomaga w osiąganiu sukcesów. Przede wszystkim zaś umieją łamać konwencje, schematy myślowe, a to w gospodarce opartej na innowacjach jest warunkiem zyskania przewagi konkurencyjnej.
- Osoby, które ukończyły kierunki takie jak psychologia, filologia czy dziennikarstwo, doskonale radzą sobie w kontaktach interpersonalnych, co odgrywa niebagatelną rolę chociażby w działach handlowych. Dzięki swej wrażliwości doskonale sprawdzają się też w marketingu, gdzie ta cecha, w połączeniu z kreatywnością, jest wręcz wymagana - tłumaczy
Dominika Włodarczyk, dyrektor ds. kluczowych klientów w Gannet Guard System Polska.
Marek Prujszczyk, dyrektor personalny z dwudziestokilkuletnim stażem (obecnie pełni tę funkcję w Schneider Electric Polska), kierował działami HR w wielu firmach o typowo przemysłowym profilu. Zaznacza, że zawsze chętnie przyjmował do pracy humanistów. I nie tylko dlatego, że sam jest jednym z nich: skończył filozofię na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Po prostu ceni tych ludzi za szerokie horyzonty myślowe. Kandydatom, którzy nie mogą się pochwalić wykształceniem technicznym lub ekonomicznym, zaw-sze stawia jednak warunek: nie mogą poprzestać na swojej humanistycznej edukacji. Muszą chcieć zrozumieć biznes, bo inaczej nie będą skuteczni.
- Może się to wiązać z koniecznością uczestniczenia w kursach rozwijających twarde umiejętności zawodowe. Na szczęście prawdziwego humanistę do takich zajęć przekonywać nie trzeba, bo zawsze jest otwarty na świeże idee i nową wiedzę. Inaczej wygląda to w przypadku osób, które poszły na polonistykę tylko dlatego, że mają kłopoty z matematyką... Ci ludzie często nie chcą się uczyć, rozwijać, przekraczać własnej strefy komfortu - podkreśla Prujszczyk.
Niewykorzystany potencjał
Czy ambicje intelektualne wykluczają zajmowanie się biznesem? Bynajmniej. Czy można być znawcą Dostojewskiego i "Boskiej Komedii" Dantego, a jednocześnie odnieść sukces finansowy i zawodowy? Bez dwóch zdań. Przede wszystkim żadna praca nie hańbi.
Prof.
Tadeusz Gadacz, filozof i religioznawca, na łamach miesięcznika "Znak" zauważa, że jak świat światem, wybitni myśliciele, ludzie słowa na ogół musieli utrzymywać się z zajęć całkowicie rozbieżnych z ich podstawową pasją: albo szlifowali szkła optyczne, jak Spinoza, albo służyli w dyplomacji, jak Leibniz, albo jak Rousseau - byli kopistami nut i guwernerami na rozmaitych dworach. I nie robili z tego tragedii.
Podobnie Jacek Santorski nie robi tragedii z tego, że w latach 80., dla podreperowania budżetu domowego, musiał jechał do Norwegii, gdzie robił wykopy i układał kable dla pewnej firmy elektronicznej.
- Męcząca, fizyczna robota, zwłaszcza dla pracownika naukowego z Warszawy. Co z tego, że byłem wtedy znanym psychologiem, wydawcą i twórcą programów telewizyjnych? Przy łopacie musiałem zasuwać równie ciężko, jak ci wszyscy, którzy o żaden uniwersytet nigdy nie zahaczyli - wspomina.
W książce "Prymusom dziękujemy" Santorski ujawnia, że wzorem dla niego jest Wolter, który w swoich pamiętnikach napisał: "Widziałem tylu ludzi pióra biednych i pogardzanych, że dawno już doszedłem do wniosku, iż nie powinienem powiększać ich liczby". Książę poetów zasłynął nie tylko jako propagator racjonalizmu, ale także jako sprawny finansista, inwestor i właś-ciciel dobrze prosperujących gospodarstw rolnych. Niczym legendarny król Midas w złoto zamieniał wszystko, czego się dotknął. Jego biograf
Jean Orieux zauważył, że u naszego poety pieniądze nigdy nie leżały bezproduktywnie. Nazywał go nowoczesnym kapitalistą. Sam Wolter podkreślał, że prawdziwy filozof uprawia pola leżące odłogiem, pomnaża liczbę pługów, daje zajęcie ubogiemu i wzbogaca go, a ponadto nie szemrze przeciwko koniecznym podatkom i sprawia, że rolnik jest w stanie płacić je ochoczo.
Kiedy podobnie zaczną myśleć współcześni polscy humaniści? Czy wreszcie przestaną bujać w obł okach, a zaczną stąpać twardo po ziemi? I, co równie ważne, czy biznes wreszcie dostrzeże potencjał tak zwanych intelektualistów i wykorzysta go tak, jak na to zasługuje?