Jeśli słuchać wicepremiera Mateusza Morawieckiego, można dojść do wniosku, że Polska jest krajem wielkich inwestycji. Jeżeli jednak patrzeć w realne dane, widać, że w najlepszym razie to jeszcze melodia przyszłości.
Nawet biorąc pod uwagę, że środki z UE są inwestycyjnym katalizatorem (część przedsiębiorców wstrzymuje się z decyzjami inwestycyjnym, czekając na unijne wsparcie, które ożywi ich branżę) spadek inwestycji nie powinien być aż tak duży. Tym bardziej że znaczna część funduszy europejskich finansuje inwestycje publiczne - na poziomie centralnym, a zwłaszcza samorządowym. Tymczasem to wyhamowanie dotyczyło również firm prywatnych. Na przykład inwestycje przedsiębiorstw odnotowały w ub.r. dwucyfrowy spadek, inwestycje firm kontrolowanych przez sektor publiczny spadły zaś o ponad jedną trzecią.
Taki mamy klimat
Powodów do alarmu nie ma, zdarzają się wszak lata lepsze i gorsze, ale do niepokoju - już tak. Z kilku powodów. Po pierwsze: wciąż jest daleko do zakreślonego w Strategii Odpowiedzialnego Rozwoju celu osiągnięcia 25 proc. poziomu udziału inwestycji w PKB. Wicepremier Morawiecki, pytany kilka tygodni temu o udział inwestycji we wzroście PKB, odparł, że zakłada, że "w tym roku udział inwestycji w polskim PKB zwiększy się do blisko 19 proc., a na koniec 2018 r. wyniesie ok. 20 proc.". Postęp?
20 proc. udział inwestycji w PKB mieliśmy już w 2015 r. Można zatem rzec, że, jeżeli spełnią się te optymistyczne zapowiedzi, pod koniec kadencji ekipa rządowa wróci do punktu wyjścia. Do 25 proc. wciąż daleka droga...
Co zatem - poza opóźnieniami w uruchomieniu środków z UE - pozostaje inwestycyjną barierą? Wydaje się, że nasilenie znanego polskim przedsiębiorcom od lat zjawiska: niestabilności prawnej. Wbrew zapowiedziom wicepremiera Morawieckiego, klimat dla biznesu wcale nie stał się w Polsce przychylniejszy. Nie kwestionując cennych inicjatyw Ministerstwa Rozwoju (prac, ale wciąż tylko prac, nad Konstytucją dla biznesu, zwiększonych odpisów amortyzacyjnych itp.) czy niektórych inicjatyw resortu nauki i szkolnictwa wyższego, to wciąż, jak od lat, podstawowa bolączka.
Przedsiębiorcy bardziej niż ulg i ułatwień oczekują przewidywalności. I u progu półmetka kadencji gabinet PiS wciąż jest kolejnym rządem, który nie potrafi tego zapewnić. Kolejne zmiany prawa - także podatkowego - coraz częściej wprowadzane bez konsultacji z interesariuszami, stwarza atmosferę, która inwestycjom nie sprzyja. A szczytny cel uszczelnienia systemu podatkowego - jego realizacja uczciwym przedsiębiorcom przyniesie ograniczenie nieuczciwej konkurencji - na razie owocuje jedynie zwiększeniem administracyjnych obowiązków, np. w postaci Jednolitego Pliku Kontrolnego.
Stan niepewności
Nieco lepiej wygląda sytuacja w inwestycjach zagranicznych. Wicepremier Morawiecki chwali się - i słusznie, chociaż jakby w kontrze do antyniemieckiej w ostatnich tygodniach retoryki rządu - wielkimi inwestycjami spółki Lufthansy czy Mercedesa.
Warto jednak pamiętać, że w przypadku tych największych inwestycji proces decyzyjny ma zazwyczaj kilkuletni horyzont i obecna ekipa w pewnym sensie konsumuje efekty pracy poprzedniej. I nie jest to pochwała rządu PO-PSL (być może gdyby był aktywniejszy, byłoby dziś więcej do konsumowania), ani krytyka obecnej ekipy (za wcześnie, by ocenić jej inwestycyjne owoce, warto zaś docenić, że doprowadziła do końca pracę poprzedników), tylko stwierdzenie faktu. Jak zaś wyglądają wyniki? Średnio.
Polska plasuje się w czołówce wszelkich rankingów krajów atrakcyjnych dla zagranicznych inwestorów. Nie najgorzej wygląda też napływ zagranicznych inwestycji. Nie najgorzej, to nie znaczy, że całkiem dobrze.
Wicepremier Morawiecki chwalił się niedawno, że wartość zagranicznych inwestycji bezpośrednich w Polsce w 2016 r. wyniosła 9,9 mld dol. Wynik nie najgorszy. Tyle, że nie do końca miarodajny - sposobów liczenia inwestycji zagranicznych bywa mnóstwo; trudno wyróżnić ten najwłaściwszy, ale - przytaczając rezultaty - warto wiedzieć o czym mowa.
Wicepremier powoływał się na dane fDI Inteligence, biorące pod uwagę tylko zagraniczne inwestycje greenfield, czyli nowe projekty inwestycyjne i znaczącą rozbudowę projektów starszych. Może to oznaczać zaniżenie wyników, bo analiza nie obejmuje np. inwestycji portfelowych. Ale trzeba mieć też na uwadze, że statystyki te biorą pod uwagę ogłoszone inwestycje - a to zaś oznacza, że do realnego przepływu gotówki często jest jeszcze daleka droga.
Dane OECD, według innej metodologii, obejmującej wszystkie inwestycje, w których udział inwestora jest większy lub równy 10 proc. przy zachowaniu głosu w zarządzaniu przedsiębiorstwem, są znacznie mniej optymistyczne. Zgodnie z nimi wartość inwestycji zagranicznych w Polsce w ub. r. wyniosła nieco ponad 11 mld dol. Rok wcześniej było to 13 mld dol., a dwa lata temu - 17,5 mld dol. Tendencja zatem niepokojąca i to mimo wartej docenienia aktywności wicepremiera Morawieckiego w rozmowach z zagranicznymi inwestorami.
Chmury na horyzoncie
Jak to pogodzić z rankingami atrakcyjności inwestycyjnej? Nawet te 11 mld dol. to bardzo przyzwoity wynik. No i trzeba przypomnieć, co stanowiło o atrakcyjności inwestycyjnej naszego kraju: stosunkowo tania i dobrze wykształcona siła robocza.
Tu pojawia się problem - ludzi do pracy zaczyna po prostu brakować. Agencje zatrudnienia meldują, że coraz częściej muszą zapewnić dowóz pracowników do nowych inwestycji nawet na kilkadziesiąt kilometrów. O skali problemu może świadczyć wyznanie szefa dużego zagranicznego koncernu - 8 miesięcy firma szukała wysoko kwalifikowanego spawacza do jednego z laboratoriów!
Siła robocza jest nadal wysoko wykwalifikowana, ale coraz mniej tania (to akurat nie budzi nawet większych oporów ze strony większości inwestorów) i jest coraz rzadszym dobrem. Rozwiązanie tego problemu pozostaje wyzwaniem dla rządu, zwłaszcza w kwestii technicznego szkolnictwa zawodowego.
- Zależy nam na dobrych miejscach pracy, w firmach zaawansowanych technologicznie, musimy więc zapewnić wystarczającą podaż odpowiednich kadr. Należy promować zawody wymagające wiedzy technicznej i studia inżynierskie. Dzięki temu będziemy mogli pozyskiwać kolejne inwestycje wpływające na innowacyjność i konkurencyjność polskiej gospodarki - deklaruje prezes Polskiej Agencji Inwestycji i Handlu
Tomasz Pisula.
Pojawia się wreszcie aspekt polityczny. Zeszłoroczne spory o Trybunał Konstytucyjny i tegoroczne o Sąd Najwyższy postawiły na porządku dziennym temat niezależności sądów w Polsce. Przewlekłość postępowań sądowych była - tu powszechna zgoda - jedną z inwestycyjnych barier, zaniżających miejsce naszego kraju w inwestycyjnych rankingach. Utrwalenie się jednak wśród inwestorów przekonania o braku niezależności sądów może mieć daleko bardziej idące skutki.
"Dalsza eskalacja sporów z KE w kwestii relokacji uchodźców może być negatywna, gdyż mogłaby skomplikować współpracę (Czech oraz Polski z KE -przyp. red.) i ostatecznie negatywnie wpłynąć na przepływy FDI (bezpośrednie inwestycje zagraniczne - przyp. red.) oraz sentyment. W przypadku Polski sytuację pogarsza bardziej widoczny interwencjonizm państwowy oraz ostatnie ustawy o reformie sądownictwa, które zagrażają praworządności i które mogą znacząco wpłynąć na sentyment gospodarczy i FDI" - pisze w niedawnym raporcie agencja ratingowa Moody’s.
Czas na przełom
Wnioski? Polska wciąż ma inwestycyjny potencjał, który może pchnąć gospodarkę na nowe tory. Lokaty bankowe przedsiębiorstw puchną w szwach i ich uruchomienie mogłoby dać gospodarce potężny rozwojowy impuls. I druga puenta: polityka wyraźnie nie wspiera gospodarki, a nawet zaczyna jej szkodzić. Inwestycje są najbardziej wrażliwym na wszelkie polityczne zawirowania silnikiem wzrostu gospodarczego, a to - biorąc pod uwagę temperaturę politycznego sporu w Polsce - stwarza nie najlepsze perspektywy na najbliższe lata.
Inwestycje z unijnym wspomaganiem już zaczęły ruszać. To jednak nie wystarczy, by osiągnąć strategiczny cel: 25 proc. udziału w PKB. Tu nie wystarczą starania jednego - nawet najważniejszego w rządzie - wicepremiera. Musi murem stać za nim całe polityczne zaplecze. Czy to możliwe?
Odpowiedź przyniosą najbliższe miesiące. Jedno jest pewne: realizacja SOR będzie niemożliwa, jeśli przedsiębiorcy nie ruszą pieniędzy na kontach czy lokatach i nie przeznaczą ich na inwestycje. Zadaniem rządu jest przekonanie ich, że warto. Im szybciej, tym lepiej!