Pożądanym kierunkiem zmian rynku energii w Polsce jest jego liberalizacja. Korzyści, jakie może przynieść dla odbiorców energii (szansa na usługę lepszą, tańszą i łatwiej dostępną), ale także dla całego sektora elektroenergetycznego w Polsce (poprawa efektywności, innowacyjność, szansa na lepszą pozycję konkurencyjną) są bowiem oczywiste.
Prawdopodobnie większości z nas towarzyszy wiara w dobroczynne działanie rynku. Tkwi w naszej energetyce jednakże coś, co nie pozwala jej z determinacją wkroczyć na ścieżkę liberalizacji. Czy chodzi wyłącznie o złe przepisy? Czy może winny jest prezes URE – odpowiedzialny wprawdzie za promowanie konkurencyjnego rynku, ale wyposażony w słabe narzędzia i nikłe środki do realizacji tego celu (środki budżetowe przeznaczone na funkcjonowanie Urzędu Regulacji Energetyki od wielu lat pozostają na niezmienionym poziomie, pomimo istotnego zwiększenia zakresu zadań). Prezes, którego zwykło się winić nawet za brak działań w obszarze wykraczającym poza prawem określone kompetencje? Czy może w końcu przyczyna tkwi w „systemie”, czyli po części w każdym z jego elementów?