Dyskusje o stanowisku szefa Rady Europejskiej dla Donalda Tuska czy unijnego ministra spraw zagranicznych dla Radosława Sikorskiego mogą cieszyć. Ale i tak w Unii jesteśmy niedoreprezentowani.
- Na 20 komisji i dwie podkomisje parlamentarne PE, Polacy będą przewodzili trzem komisjom i jednej podkomisji - wskazuje Jerzy Kwieciński, były wiceminister rozwoju regionalnego, ekspert BCC ds. europejskich. Do tego można dodać ośmiu wiceprzewodniczących komisji, wiceprzewodniczącego Parlamentu Europejskiego i dwóch kwestorów w PE. W chwili zamykania numeru trwała walka o dalsze stanowiska w strukturach unijnych - przede wszystkim o fotel komisarza UE.
W zasadzie każdy kraj członkowski ma prawo do jednego tego typu stanowiska, ale są oczywiście komisarze "ważniejsi" i mniej ważni. Walka o szczególnie istotne fotele nie będzie łatwa, konieczne są zawsze wielostopniowe negocjacje.
Początkowo rząd najchętniej widziałby Polaka na stanowisku komisarza ds. energii, na to jednak - mimo rosnącego znaczenia naszego kraju w UE - wciąż mamy zbyt małą siłę przebicia. Chrapkę na ten "urząd" najwyraźniej mają Niemcy. Zainteresowanie, według kuluarowych spekulacji, wyrażał lider europejskich socjaldemokratów Martin Schulz, lecz rząd kanclerz Angeli Merkel woli widzieć na tym stanowisku kogoś bliższego swojej ekipy - stąd niewykluczone, że po raz drugi będzie pełnił tę funkcję Güenther Oettinger.
Wątpliwe było, by tak istotna funkcja przypadła krajowi spoza unijnego energetyczno-klimatycznego mainstreamu. I dlatego Polacy postawili - z powodzeniem - na stanowisko szefa energetycznej komisji w PE (po pół kadencji będą nim Jerzy Buzek i Janusz Lewandowski).
Wysokie stawki
Co zatem zostaje dla Polski? Premier Donald Tusk do chwili zamknięcia numeru nie sprecyzował jednoznacznie oczekiwań w tej mierze - poza kilkakrotnie powtarzanym sloganem, że ma być to "ważny komisarz". Najczęściej jednak w tym kontekście wymieniane są wpływowe i ważkie stanowiska komisarza ds. konkurencji lub komisarza rynku wewnętrznego i usług.
Kraje tzw. Starej Unii niechętnie dzielą się tak ważnymi funkcjami, ale spośród nowych członków Unii Polska ma największą siłę przebicia. I jeżeli zapadnie decyzja polityczna (uzgodnienia odbywają się między państwami, ale i między frakcjami w PE), że któreś stanowisko obejmie przedstawiciel "nowych" członków, Polska zapewne będzie brana pod uwagę jako pierwsza.
Jest wreszcie główna rozgrywka: o fotel przewodniczącego Rady Europejskiej i tzw. unijnego ministra spraw zagranicznych. W przypadku pierwszego stanowiska brany był pod uwagę premier Donald Tusk, zaś o drugie konkuruje szef MSZ, Radosław Sikorski.
Szef rządu unikał jednoznacznej deklaracji w sprawie ubiegania się o europejski urząd. Sikorski był bardziej zdecydowany, ale... Mimo znacznego ochłodzenia na linii UE-Rosja polski minister jest wciąż uważany za jednego z bardziej antyrosyjskich polityków UE, co w ostrożnej polityce unijnej wielkim atutem raczej nie jest.
Choć rozważania o obsadzeniu unijnych stanowisk przez Polaków łechcą naszą narodową dumę, to realne polityczne znaczenie tych stanowisk wciąż się kształtuje; dopiero wybrani nań politycy nasycą je polityczną treścią. Dość wspomnieć, że Herman von Rompuy i Catherine Ashton w momencie wyboru nie byli bynajmniej politycznymi gigantami. Wręcz dlatego doczekali się tego wyboru - zawarto polityczny kompromis, którego celem stało się zachowanie równowagi między członkami UE, i między frakcjami w PE. W tym kontekście wyrazistość Sikorskiego może być obciążeniem.