Budownictwo mieszkaniowe interesuje nas wszystkich, bo każdy z nas gdzieś mieszka, czy też gdzieś chciałby mieszkać. Winno też interesować państwo, bo stanowi sposób na zaspokojenie jednej z najważniejszcyh bytowych potrzeb obywateli.
Popatrzmy więc na owo budownictwo okiem socjologa. Od razu przypominają się tu problemy jakie naznaczyły kolejne dziesięciolecia tzw. minionego okresu. Po wojnie kraj nasz był zniszczony, szybko przybywało ludzi w miastach, a kłopoty mieszkaniowe były stałym elementem rzeczywistości PRL-u. Czy tak musiało być? Nie wiem. Chyba jednak tak, bo niewydolny system ekonomiczny nie mógł stwarzać podstaw do efektywnego inwestowania właśnie w budownictwo mieszkaniowe. Robiono więc co się dało, tworzono normy mieszkaniowe, ślepe kuchnie, budowano koszmarne blokowiska (ach gdzie są ci wspaniali architekci, którzy projektując te potworki zawsze mieli o sobie jak najlepsze zdanie!) a wszystko było i tak wybaczone, bo synonimem szczęścia młodego małżeństwa było posiadanie własnego mieszkania. I tak dotarliśmy do czasów ekonomicznej transformacji szybko nauczyliśmy się, że mieszkanie czy dom to towar, a nie sposób zaspokojenia niezbędnych potrzeb bytowych. Władza przestała się tym interesować przepełnione skrajnie liberalnymi ideami władze, w tym często i władze lokalne, zaniedbały zupełnie budownictwo komunalne, a my nauczyliśmy się, że kto ma pieniądze ma dom czy mieszkanie, a kto nie ma, niech sam sobie radzi.