Oddala się wizja konkurencyjnego rynku energii. Przeważają tendencje konsolidacyjne przeciągające w czasie prywatyzację sektora. Obecnie proponuje się utworzenie kilku koncernów, które grupowałyby wytwórców i sprzedawców prądu. Nie chce się na to zgodzić wicepremier i minister gospodarki Janusz Steinhoff, który podkreśla, że oznacza to opóźnienie prywatyzacji elektroenergetyki.
- Pomysłu na rynek energii nie ma i jeszcze długo nie będzie - mówi dyrektor jednej z firm konsultingowych chcący zachować anonimowość. - Od 10 lat te same osoby opracowują kolejne koncepcje, jest grono fachowców, którzy na stałe zajmują się tworzeniem nowych modeli rynku. Nic z tego nie wynika, żadne z tych opracowań nie zostało wdrożone. I teraz niektórych zaczyna obowiązywać myślenie, że skoro przez ostatnie lata nic nie udało się zrobić, to należy prywatyzować, aby uwolnić sektor elektroenergetyczny od zarządzania państwowego. Właśnie ono sprowadza się jedynie do utrzymania status quo. Branża cierpi na przerost zatrudnienia. W ogóle problem w tym, żeby sporządzić strategię energetyczną dla państwa. Jednak ona jest długoterminowa, a wybory - i związane z nimi gruntowne zmiany - są częściej. Zdaniem dyrektora konsolidacja miałaby sens, gdyby istniał mechanizm zmuszający skonsolidowane przedsiębiorstwa do zwiększania efektywności i redukcji kosztów. Chodzi na przykład o to, by nie utrzymywać dwóch administracji. Jednak są to tylko pobożne życzenia. - Elektroenergetyka cierpi na wiele przypadłości - dodaje wiceprezes jednej z elektrowni, który także nie zdecydował się na ujawnienie nazwiska. - Po godzinie 15 wszyscy wychodzą z zakładów, nikogo już pan nie uświadczy. Zamiast zabiegania o różne ważne sprawy mamy jałowe siedzenie i dodawanie słupków. Spora grupa osób nie dorosła do nowej rzeczywistości, a menedżerów z prawdziwego zdarzenia jest jak na lekarstwo. O przebieg procesu uwalniania rynku energii spytaliśmy Piotra Kukurbę, prezesa Górnośląskiego Zakładu Elektroenergetycznego. - Trzeba raczej zapytać, czy ten proces w ogóle ma miejsce - odparł szef GZE. - W dalszym ciągu podstawową sprawą pozostaje brak woli wielu osób do utworzenia rynku. Gdyby decydenci do niego dążyli, to już by powstał. Wiemy przecież, jak go wprowadzać. Wystarczy spojrzeć na Skandynawię czy Niemcy. Natomiast u nas ludzie wymyślają jakieś problemy po to, by później na nich się koncentrować. Wiadomo, że wolny rynek nie wszystkim jest na rękę. Urynkowienie to dla jednych szansa, a dla drugich pogorszenie dotychczasowej sytuacji. I dlatego oni nie chcą zmian. Ale to władze są od tego, żeby rynek stworzyć. Ów brak woli decydentów dostrzegła też Najwyższa Izba Kontroli, która podała, że minister gospodarki nie zrealizował żadnego z dwudziestu zadań przewidzianych na ubiegły rok w założeniach polityki energetycznej Polski do roku 2020.