Najpierw alarmował biznes - że brakuje rąk do pracy i spada konkurencyjność. Teraz coraz głośniejsi są związkowcy - żądają wzrostu płac. Spór o emigrację zaczyna się upolityczniać, a główna oś konfliktu, wywołanego masowymi wyjazdami za granicę, przebiega na linii związki zawodowe - pracodawcy.
Naprzeciw siebie, jak w dziełach Marksa i Engelsa, stają praca i kapitał. Co istotne, i jedni, i drudzy, mają na poparcie swych tez statystyki. Bo przecież związkowcy mają rację mówiąc, że polskie pensje są niskie, ceny wysokie i że w efekcie pod względem ubóstwa zajmujemy niechlubne pierwsze miejsce w UE. Ale i pracodawcy mają rację mówiąc, że nie ma nadwyżek, pozwalających na szybki wzrost płac, w związku z czym ewentualne podwyżki pensji odbiją się na ich konkurencyjności, a to oznacza w konsekwencji spadek wzrostu PKB. Tego węzła nie da się rozwiązać bez ingerencji trzeciego partnera dialogu społecznego. Tymczasem rząd spokojnie dalej pobiera 70 groszy od każdej złotówki wypłaconej polskiemu pracownikowi.