W większości krajów, które produkują statki na dużą skalę przemysł stoczniowy jest subwencjonowany. Natomiast polskie stocznie radzą sobie bez dotacji. Jak na razie z dobrym skutkiem. Nasz przemysł okrętowy niemal w całości sprzedaje swą produkcję na eksport, co świadczy o jego konkurencyjności na światowym rynku. Ta konkurencyjność jest w dużej mierze pochodną niskiego udziału kosztów pracy w kosztach wytwarzania, bogatego zaplecza polskich firm produkujących wyposażenie okrętowe oraz zaplecza badawczo-rozwojowego z fachową kadrą.
Od kilku lat ceny nowych statków pozostają na niezwykle niskim poziomie ocenia Zbigniew Karpiński, dyrektor Centrum Techniki Okrętowej w Gdańsku. Utrzymująca się od dłuższego czasu wysoka wartość złotego dodatkowo obniża zyski polskich stoczni i staje się zagrożeniem dla ich istnienia. Nadwyżka zdolności produkcyjnej światowego przemysłu okrętowego sięga nawet 40%. Mimo istnienia tej nadwyżki zdolność produkcyjna stoczni świata zwiększa się. Sporym zagrożeniem dla naszego rynku jest zamiar ponownego subwencjonowania przemysłu okrętowego w UE. Osoby związane z przemysłem stoczniowym zwracają uwagę na fakt, że tak naprawdę nigdy nie zaprzestano subwencjonowania stoczni w krajach Europy Zachodniej. Dotacje różnymi drogami docierały do firm budujących statki. Tym bardziej docenić trzeba pozycję, jaką uzyskały nasze stocznie na światowym rynku. Przemysł stoczniowy walczył przez ostatnie lata z opinią, że nie może się rozwijać podkreśla prof. Jerzy Doerffer, prezes Forum Okrętowego. Jednak okazało się, że ta gałąź przemysłu poradziła sobie z wieloma problemami. Wyrazem tego może być choćby zgłoszona swego czasu przez Stocznię Gdynia chęć zakupu fińskich stoczni koncernu Kvaernera. Te zamierzenia zrobiły duże wrażenie za granicą. Pokazały bowiem, że polski przemysł jest partnerem, z którym należy się liczyć. Propozycja prezesa Gdyni Janusza Szlanty wskazała też, iż jesteśmy w stanie zdobywać rynki, na których firmy zachodnie niezbyt dobrze sobie radzą. Wielu polityków uważa, że jedynym wyjściem utrzymania polskiego przemysłu na dobrym poziomie jest jego sprzedaż kapitałowi zagranicznemu. Tutaj mamy do czynienia z kierunkiem odwrotnym. I dlatego nie jest on zbyt popularny. Wiele osób podkreśla, że nasze stocznie znajdują się w niezłej sytuacji, gdyż są zarządzane przez menedżerów wysokiej klasy. Potrafią oni odpowiednio umotywować pracowników, zaszczepić im wiarę w sukces. Prezes Stoczni Gdynia Janusz Szlanta zadał na posiedzeniu zarządu pytanie, co produkuje stocznia wspomina prof. Włodzimierz Rydzkowski, wiceprezes Zarządu Krajowego Polskiego Towarzystwa Ekonomicznego, prezes oddziału PTE w Gdańsku. Kiedy padła odpowiedź, że statki, prezes odparł, iż to zła odpowiedź, gdyż stocznia przede wszystkim produkuje pieniądze. Zdaniem Włodzimierza Rydzkowskiego zakup przez Stocznię Gdynia Stoczni Gdańskiej był trafnym posunięciem, choć wcześniej wiele osób nie wierzyło w jego powodzenie. Jednak czarne scenariusze się nie sprawdziły, Stocznia Gdańska buduje statki i zatrudnia ludzi. Także Włodzimierz Rydzkowski zauważa problemy, z którymi muszą się borykać polskie stocznie. Należałoby obecnie ograniczyć działania, które mogą wpłynąć na pogorszenie funkcjonowania przemysłu stoczniowego. Chodzi tu o politykę makroekonomiczną, gdyż przy tak silnej złotówce działalność stoczni przestaje być opłacalna. Kłopoty nie ominęły także firm produkujących na potrzeby przemysłu stoczniowego. Ceny i kurs walutowy stanowią dziś największą przeszkodę ocenia prezes Toruńskich Zakładów Urządzeń Okrętowych "Towimor" SA Zbigniew Banaszczuk. Przy obecnej polityce finansowej nasza działalność jest na granicy opłacalności. Liczymy, że ta sytuacja się zmieni. Na rok 2002 mamy portfel zamówień wypełniony w 70%, a na 2003 w około 50%. Z kolei w zakładzie H. Cegielski-Poznań SA starają się produkować na potrzeby różnych branż. To, że Cegielski jest tak silnie związany ze stoczniami ma swe plusy i minusy mówi Bolesław Januszkiewicz, rzecznik prasowy firmy. Każde wahnięcie na rynku stoczniowym odbija się niekorzystnie na naszej sytuacji. Dlatego staramy się rozszerzać profil produkcji. W Cegielskim nie narzekają obecnie na brak zamówień, mają portfel wypełniony do 2003 roku. W zakładzie stale inwestują, by sprostać konkurencji. W ubiegłym roku inwestycje pochłonęły ponad 42 miliony złotych. Zdaniem Bolesława Januszkiewicza produkcja dla stoczni wymaga skrupulatnego przestrzegania wielu norm. Dlatego silnik rozmiarów czteropiętrowego budynku musi chodzić niczym szwajcarski zegarek. Największym konkurentem Cegielskiego jest Hyundai. Firmy koreańskie tak schodzą z cenami w dół, że trudno im dorównać ocenia Bolesław Januszkiewicz. A za plecami Japonii i Korei Południowej już ustawiają się Chiny. Konkurencja jest coraz większa. Budowane w poznańskim zakładzie silniki są ogromnych rozmiarów, dlatego pojawił się problem z transportem. Stąd coraz częściej wykorzystuje się Wartę.
Stocznia Gdynia i Stocznia Szczecińska przyjęły różne strategie rozwoju. Pierwsza stara się umocnić swą pozycję największego producenta statków w Polsce i całej Europie. Zwiększa ona swe zdolności produkcyjne poprzez zakup nowych stoczni i udziałów w innych stoczniach. Natomiast Stocznia Szczecińska Porta Holding SA stale dywersyfikuje swą działalność, angażując się również w przedsięwzięcia nie związane z budową statków.
Zamów newsletter z najciekawszymi i najlepszymi tekstami portalu
KOMENTARZE (0)
Do artykułu: Samodzielne polskie stocznie