Polski rząd na ostatnim europejskim szczycie zrobił, co do niego należało. Samą politykę UE w kwestii klimatu trzeba jednak ocenić krytycznie.
Rozwój cywilizacji zwiększa poziom zagrożeń dla środowiska. Efekt cieplarniany będzie w dającej się przewidzieć przyszłości wpływał na warunki życia na Ziemi i to niezależnie od tego, czy uwierzymy specjalistom widzącym w tej tendencji dominujący wpływ człowieka; jak wiadomo, świat nauki jest w tej kwestii podzielony. Wobec tego sam postulat ochrony atmosfery jest oczywisty. Polska zrobiła w tej kwestii wiele - przez ostatnie 25 lat znacząco ograniczyliśmy emisje związków siarki, azotu, pyłów i innych zanieczyszczeń, obniżyliśmy emisję dwutlenku węgla o 32 proc. W tym samym czasie Polska dokonała spektakularnego skoku cywilizacyjnego, podwajając PKB. Naszą specyfiką pozostaje jednak energetyka oparta na wykorzystaniu węgla. Przy produkcji jednej megawatogodziny wytwarzamy ok. jednej tony CO2 - to znacząco więcej niż średnia UE. Zgodnie z unijnymi zaleceniami rozwijamy źródła odnawialne - budujemy potencjał energetyki wiatrowej, z czasem polski energy mix w większym stopniu wzbogaci fotowoltaika i energia z biomasy. Jednym ze sposobów skutecznej redukcji emisji jest też trwająca modernizacja podsektora wytwarzania energii - budowa nowych wysokosprawnych urządzeń wytwórczych. Zmianom w energetyce towarzyszy generalna tendencja do ograniczania energochłonności gospodarki. Procesy te nie mogą jednak i nie powinny przebiegać gwałtownie. Potrzebujemy czasu. Na tak zarysowanym tle uzasadnione wydaje się twierdzenie, że polski rząd osiągnął w kwestii polityki klimatycznej to, co można było osiągnąć - kluczowy dla polskiej gospodarki jest fakt utrzymania limitu bezpłatnych pozwoleń na emisję CO2 do roku 2030 oraz zapowiedziane wsparcie procesów modernizacji elektroenergetyki.