Nowa fala unijnych inwestycji infrastrukturalnych ponownie nakręciła koniunkturę w polskiej budowlance. Choć nie przyniosą one branży krociowych zysków, to jednak ich finałem nie powinien być kryzys jak w pamiętnym "okresie Euro 2012".
Tym razem realizacja wartych łącznie 200 mld zł inwestycji rządowych w budowę dróg i modernizację linii kolejowych zbiegła się w czasie z hossą na rynku mieszkaniowym, magazynowym i biurowym. W toku wciąż znajduje się m.in. kilka dużych projektów energetycznych, a z przedsięwzięciami współfinansowanymi ze środków europejskich ruszyły też samorządy.
W 2018 r. sektor budowlany pracował już na pełnych obrotach. Mógłby z pewnością narzucić jeszcze większe tempo, gdyby nie ograniczenia związane z niedoborem pracowników, a także dynamicznym wzrostem kosztów materiałów i usług.
- Narastające trudności na rynku objawiają się głównie rosnącą liczbą opóźnień na budowach, a nie znaczącą liczbą upadłości, która utrzymuje się na poziomie podobnym jak rok wcześniej i znacznie poniżej poziomu z lat 2012-2013 - komentuje Bartłomiej Sosna, ekspert rynku budowlanego w firmie badawczej Spectis.
- Możemy cieszyć się z obecnej sytuacji w polskiej gospodarce, bo pracy nam nie brakuje. Jednocześnie od kilkunastu lat sytuacja jest taka, że generalni wykonawcy notują lepsze wyniki finansowe, gdy panuje słabsza koniunktura, a w czasie boomu tracą - podkreśla Dariusz Blocher, prezes Budimeksu, największej grupy budowlanej w Polsce.
*Dalsza część artykułu wraz z komentarzami ekspertów w Strefie Premium.