Rządzący głównymi krajami świata stanęli właśnie przed hamletowskim dylematem. Pomagać firmom, które znalazły się w kłopotach, czy nie pomagać? Oto jest pytanie...
I nic dziwnego. O bankach mówi się, że są mistrzami w "prywatyzowaniu zysków i nacjonalizowaniu strat". Kiedy na rynkach finansowych wszystko idzie dobrze, banki opływają we wszystko i bez wahania dzielą zarobione pieniądze pomiędzy swych akcjonariuszy. Kiedy jednak dochodzi do silnego załamania rynku, zyski zamieniają się w straty. I dopiero wówczas wszyscy przypominają sobie, jak ważną rolę w gospodarce pełnią instytucje finansowe. Bankructwo jednego banku (nieuchronny efekt kumulowania się strat) niesie za sobą pogorszenie się sytuacji innych. Po części dzieje się tak na skutek wzajemnych powiązań (upadający bank jest zazwyczaj winny pieniądze innym), po części zaś z powodu spadku zaufania pomiędzy uczestnikami rynku finansowego. Na upadłości jednego banku zazwyczaj się więc nie kończy - w ślad za nim mogą upaść inne.
Nie mając do siebie zaufania, banki przestają udzielać sobie nawzajem kredytu, dzięki któremu w normalnych warunkach zapewniana jest płynność wszystkich instytucji. A skoro na rynku międzybankowym trudno o pożyczkę, banki nie chcą pozbywać się posiadanej gotówki, więc powstrzymują się z udzielaniem kredytów firmom. Mamy więc z jednej strony ryzyko masowych bankructw banków i paraliżu rynku finansowego, z drugiej zaś wyschnięcia strumienia kredytów płynących do gospodarki, a w ślad za tym potężnej recesji.