Latem wystartował program Pracowniczych Planów Kapitałowych. Ma zapewnić większe oszczędności po zakończeniu kariery zawodowej i pomnożyć krajowe oszczędności długoterminowe, co stanowiłoby impuls do rozwoju rachitycznego w ostatnich latach rynku kapitałowego. Cele szczytne. Możliwe do zrealizowania?
System emerytalny wymaga jeszcze większego zaufania. Bo oddajemy ZUS-owi, instytucji finansowej, część naszych ciężko zarobionych złotówek, zakładając, że po kilkudziesięciu latach będziemy mogli dzięki temu godnie przeżyć starość.
W Polsce o takie zaufanie łatwo nie jest. Pomińmy w tej chwili atmosferę polityczną (nie jest bez znaczenia), skupmy się na emeryturach. Czego Polacy dowiedzieli się o nich w ciągu ostatnich dekad? Że systematyczne płacenie składek niekoniecznie prowadzi do docelowego, przewidywanego finału, a państwo, gdy szuka pieniędzy, zawsze może je znaleźć w kieszeniach emerytów.
Pasmo rozczarowań
Na początku lat 90., gdy budżet był w potrzebie, zmniejszono podstawę wyliczania emerytury, przez co ponad 5 mln emerytów otrzymywało zaniżone należności (tzw. stary portfel). Trybunał Konstytucyjny uznał to działanie za niezgodne z ustawą zasadniczą, ale Sejm... odrzucił ten werdykt (działo się to jeszcze "pod rządami" poprzedniej konstytucji). Takie przypadki nie budują zaufania do systemu.Reforma z 1998 r. - jedna "czterech wielkich reform" gabinetu Jerzego Buzka - miała między innymi to zaufanie do systemu przywrócić. Wprowadzała kapitałowy system emerytalny i - przynajmniej w założeniach - jasne i przejrzyste zasady: ile uskładasz, tyle na starość dostaniesz.
Przyszła emerytura zależała więc od wysokości składek (a zatem od zarobków) i od czasu oszczędzania: im dłużej, tym lepiej. Reforma wprowadzała również otwarte fundusze emerytalne, które miały pomnażać oszczędności znacznie efektywniej niż za sprawą najhojniejszych nawet waloryzacji w ZUS.
Problemy zaczęły się już na początku. System nie okazał się powszechny - szybko wypadły z niego służby mundurowe. A gdy są równi i równiejsi, zaufanie spada. Nie udało się ponadto zapanować nad OFE, które w reklamach obiecywały złote góry, a przecież choćby chwila namysłu nad wysokością odprowadzanej do OFE części składki nie powinna skłaniać do przesadnego optymizmu. Co więcej, przynajmniej na początku pobierano bardzo wysokie prowizje i opłaty za zarządzanie.
Mimo tych błędów system jakoś działał. Jego klienci z dużym rozczarowaniem przyjęli do wiadomości, że OFE nie dadzą im starości pod palmami, lecz wciąż mieli nadzieję, że na leki wystarczy...
Aż znowu nadeszły kłopoty budżetowe i rząd w 2014 r. uznał, że OFE - zachwalane wcześniej jako cenny element dobrego systemu emerytalnego - to niemalże wcielenie zła i zbrodnia na finansach publicznych. Połowa aktywów z OFE trafiła do ZUS (fakt, na indywidualne subkonta, więc można powiedzieć, że te pieniądze są wciąż przyszłym emerytom "obiecane"), a na OFE nałożono karkołomne limity inwestycyjne (zakaz inwestycji w obligacje Skarbu Państwa).
Przejęcie przez ZUS połowy aktywów OFE i późniejsze wyniki inwestycyjne funduszy musiały być rozczarowaniem. Wielkim i kolejnym. Stało się jasne, że OFE w tej formie nie mają racji bytu. Oczywiście jeśli mają być efektywnym elementem systemu emerytalnego.
Nowe nadzieje
W takiej sytuacji Mateusz Morawiecki zakomunikował o nowym pomyśle oszczędzania na starość - Pracowniczych Planach Kapitałowych (autorzy PPK nieprzypadkowo nie mówią o PPK jako o systemie emerytalnym).Żeby było jasne: przedstawiony przez premiera koncept jest naprawdę dobry. Mieści w sobie m.in. dopłaty od państwa i partycypację pracodawców. Można oczywiście dyskutować o limitach inwestycyjnych dla instytucji zarządzających PPK, ale na pewno są znacznie bardziej racjonalne niż przyjęte dla schyłkowego OFE.
Co może pójść nie tak? Chodzi o zaufanie! Polacy muszą uwierzyć, że płacą składki, zmniejszając pensję "na rękę", po to, by mieć w sumie, z kilku źródeł na emeryturze środki zapewniające w miarę przyzwoitą codzienność. A nie podejrzenie, że uszczuplają sobie bieżące dochody po to, by kiedyś jeden z kolejnych ministrów finansów ratował dzięki tym pieniądzom sypiący się budżet.
Autorzy reformy PPK wzięli pod uwagę te obawy. W ustawie zapisano wprost, że to środki prywatne (za takie uważano - mylnie, jak się okazało - pieniądze zgromadzone w OFE, ale tam takiego zapisu nie było).
Pozostała jednak zadra. OFE. Wielu ekonomistów zwracało uwagę, że jeśli nie zostanie rozwiązany problem przyszłości OFE, trudno będzie o zaufanie do PPK. Rząd długo podchodził do problemu, jak pies do jeża... Czemu zresztą trudno się dziwić, gdyż - zdaniem autora - to właśnie bardziej "operacja OFE" z 2014 r. niż podwyższenie wieku emerytalnego zaważyła na wyborczej porażce koalicji PO-PSL w roku 2015.
Stawką w grze był sztandarowy program PPK. I wyczekiwane rozwiązanie się na ostatniej prostej przed wyborami pojawiło. Czy pozwoli odzyskać zaufanie Polaków do systemu? To się okaże.
Rząd zaproponował prywatyzację OFE; dotychczas w myśl prawa - m.in. za sprawą obowiązkowości składki - zaliczane były one do środków publicznych. Zgromadzone tam aktywa mają domyślnie trafić na Indywidualne Konta Emerytalne ubezpieczonych; można też wystąpić o przekazanie ich do ZUS. Brzmi znakomicie - rząd oddaje obywatelom ich oszczędności emerytalne! Jest jednak parę "ale"...
Po pierwsze na IKE nie trafi całość zgromadzonych w OFE środków - państwo pobierze od tego transferu 15-procentową prowizję (do ZUS trafi natomiast całość środków). Uzasadnienie jest skądinąd logiczne: wypłaty z IKE nie będą już opodatkowane. Ale czy ta logika wystarczy, by przywrócić latami nadwątlane społeczne zaufanie? Będą tacy, co powiedzą: PO zabrała połowę oszczędności, teraz PiS zabiera jeszcze 15 proc...
Po drugie pieniądze na IKE będą wprawdzie prywatne, ale praktycznie niedostępne aż do zyskania wieku emerytalnego. W atmosferze nieufności ciężko będzie niektórym uwierzyć, że są to jego złotówki, skoro nie ma do nich (na razie) dostępu.
Po trzecie wreszcie wraz z likwidacją OFE znika podział składki. Całość trafi do ZUS. Jeśli ubezpieczeni chcą, by ich oszczędności w IKE przyrastały, muszą sami wpłacać tam dodatkowe pieniądze (a to znów redukcja pensji netto). To może być źródłem kolejnego rozczarowania. No bo jak to? W OFE kwota na koncie "sama" się powiększała (za sprawą podziału składki), a tu jeszcze trzeba dopłacać?
Zyskać pewność
Mleko już się rozlało dawno temu - bo w 2014 roku. Ciężko wyrokować, czy obecnie Polskę stać na lepsze rozwiązanie kwestii OFE. Być może rząd zaproponował najlepszy możliwy wariant. Sęk w tym, że ów najlepszy pomysł może się okazać niewystarczający.Na szczęście na razie nie widać odwrotu od PPK. Jak w pierwszym tygodniu sierpnia informował wiceprezes Polskiego Funduszu Rozwoju Bartosz Marczuk, już 495 firm zatrudniających w sumie prawie 250 tys. osób podpisało umowy na zarządzanie Planami. Dobry wynik? Oznacza, że dziennie sygnowano ponad 15 umów, ale firm zatrudniających ponad 250 osób - a takie mają obowiązek stworzenia PPK od 1 lipca b.r. - jest ok. 4 tys. Liczbę tę można pomniejszyć o przedsiębiorstwa prowadzące już lub tworzące własne Pracownicze Programy Emerytalne. To przypadek m.in. PGE czy Enei, gdzie PPE istnieją od dawna.
Pamiętajmy jednak, że zawarcie przez pracodawcę porozumienia z firmą zarządzającą nie przesądza o liczbie uczestników systemu PPK. Na podpisanie umów o prowadzenie PPK z uczestnikami jest czas do 12 listopada. Wówczas to okaże się, przynajmniej w przypadku największych firm, czy automatyczny zapis do PPK i naprawdę masa druczków do wypełnienia przy chęci rezygnacji okażą się wystarczającym mechanizmem do zapewnienia powszechności systemu.
Pierwszych umów wiceszef PFR spodziewa się po wakacjach.
- Firmy muszą mieć czas m.in. na konsultacje z pracownikami, wdrożenie programów, szkolenia. Można się też spodziewać, że będą odkładać moment zawierania umów o prowadzenie, bo wiążą się one z opłacaniem składek za pracowników - wyjaśnił Marczuk. I dodał: - Dane, które pokażą, ilu pracowników weszło do systemu, w jakim są wieku i jaką kwotę odkładają, będą reprezentatywne do pokazania na przełomie listopada i grudnia.
W sumie program PPK jest skierowany do 11,5 mln osób. Oficjalnie twórcy PPK (m.in. prezes Polskiego Funduszu Rozwoju Paweł Borys) mówią, że sukcesem będzie udział w PPK ponad połowy tej populacji. Nieoficjalnie liczą na ponad 60 proc.
Ostatecznym testem będzie uczestnictwo w programie mniejszych firm - od początku przyszłego roku do programu przystąpią przedsiębiorstwa zatrudniające powyżej 50 pracowników, od połowy 2020 r. - firmy zatrudniające od 20 do 50 pracowników, a od początku 2021 r. - najmniejsze firmy i sektor publiczny. I ta ostatnia transza może zdecydować o powodzeniu programu, bo to niemal połowa (5 mln) potencjalnych uczestników.
A dziś? Z jednej strony trwa "oswajanie" PPK. Sześciu na dziesięciu pracowników największych firm w Polsce słyszało w lipcu o Pracowniczych Planach Kapitałowych, co oznacza wzrost o 20 proc. w stosunku do przełomu marca i kwietnia - wynika z badania "PPK oczami Polaków", przygotowanego na zlecenie Nationale-Nederlanden. Z drugiej strony można się zastanawiać: czy 60 proc. w miesiącu, w którym program wystartował, to rzeczywiście tak dużo?
Niewątpliwie autorzy PPK i instytucje zarządzające stoją przed trudnym wyzwaniem. Muszą sprawić, by Polacy uwierzyli raz jeszcze w solidność i trwałość systemu, a jednocześnie wystrzegać się nazbyt optymistycznych wizji, które w przypadku OFE stały się z czasem jedynie źródłem rozczarowań.
A zatem: czy realizm, deklaracje władz i pewne rozwiązania prawne wystarczą, by odzyskać zaufanie? Cóż, buduje się je latami - codzienną praktyką, przewidywalnością. Każdy sobie może odpowiedzieć na pytanie, czy to w naszych warunkach optymistyczny, czy pesymistyczny scenariusz... Miejmy nadzieję, że PPK - tak czy inaczej - pozostaną pewnikiem.