W radiu pan Lesław Gajek, prezes Zakładu Ubezpieczeń Społecznych powiedział, że postęp w porządkowaniu spraw w kierowanej przez niego instytucji jest duży. Największym problemem jest teraz "tylko" komputeryzacja firm, bo: "to przedsięwzięcie nie zależy tylko od jednej strony, wymaga jeszcze współpracy Prokomu" (cytuję z pamięci).
Swoją drogą nie zazdroszczę panu Gajkowi. To musi być prawdziwie syzyfowa praca - sprzątanie po Alocie.
Mimo sympatii do nowego prezesa i uznania dla jego kompetencji nie sposób zgodzić się z metodami pracy ZUS-u i traktowaniem klientów przez jego urzędników. Oto kobieta w wieku balzakowskim, z wielką chałką na głowie i niemiłosiernie wzorzystej sukni, przedstawiona jako rzeczniczka prasowa ZUS mówi w telewizji, że te druczki z informacjami, które płatnicy przecież już raz przekazali ZUS-owi w ciągu roku, trzeba teraz w ciągu kilku dni przesłać do tej szacownej instytucji. Ponieważ do tej chwili dokonało tego jedynie 100 tys. firm z 1,8 mln, na których ten obowiązek spoczywa, można być pewnym, że wiele się spóźni. I "wzorzysta" na to stwierdza, że jeśli ktoś złośliwie (naprawdę tak powiedziała) nie zdąży, to powinien się liczyć z karą w wysokości 5 tys. zł. W ubiegłym roku ZUS też zrobił taki numer, ale obiecali, że to wyjątkowo, bo wiadomo - sprzątanie po Alocie. Ale minął rok i sytuacja się powtarza. Idę o zakład, że w przyszłym roku też każą sobie przysyłać kwity z informacjami, które już raz dostali. Przecież tak jest wygodniej. Po co samemu się starać, lepiej postraszyć petentów karą. Zawsze można znaleźć jakąś "wzorzystą" (skąd oni ją wytrzasnęli?), która ogłosi to z wdziękiem w telewizorze.