Czy mają coś ze sobą wspólnego „mrówka” przekraczająca polsko-ukraińską granicę, port w Gdańsku i wielkie koncerny chemiczne jak Syngenta, Bayer i BASF? Owszem, mają. Widoczny jest rosnący przemyt środków ochrony roślin. Według Europolu nawet 10-15 proc. środków ochrony roślin na europejskim rynku może pochodzić z przemytu. Problem nie omija i naszego kraju. A to niezwykle groźne.
- Ponad 10 proc. środków ochrony roślin na polskim rynku to podrobione produkty.
- Większość z nich pochodzi z Chin i krajów byłego ZSRR.
- W najgorszym przypadku środki te zagrażają życiu i zdrowiu rolników.
Pan Andrzej (imię zmienione, bo nie uzyskał zgody przełożonych na oficjalną wypowiedź) od kilku już lat pracuje na przejściu granicznym z Ukrainą w Korczowie.
- Przez ten czas różne rzeczy próbowano przemycać. Były żywe zwierzęta, ikony, czasem broń. Jednak obecnie coraz częściej podróżujący z Ukrainy na teren naszego kraju próbują wwieźć chemikalia – przyznaje celnik. Podkreśla, że choć trudno określić skalę przemytu, to widać rosnącą tendencję.
Jak to jest robione?
- Zwykle związki przemycane są w szklanych butelkach. Znajdowane są w samochodach, czasem przenoszą je po kilka sztuk tzw. mrówki (osoby przenoszące przez granicę towary) – mówi nasz rozmówca. Proceder przypomina przemyt alkoholu, choć w mniejszej skali. Tyle że litr spirytusu kosztował 20-30 zł, a środka ochrony roślin lub tzw. środka czynnego nawet kilkaset.
Czytaj też: Jak Azoty wchłaniają niemiecką spółkę
Przemyt to znaczne straty dla producentów. Polski rynek środków ochrony roślin szacowany jest bowiem na około 2,4 mld zł. Firmy szacują, że około 10 proc. rynku to podrobione środki ochrony roślin.