Jacek Socha czuje się ofiarą czarnego PR. Nie został prezesem PGE Energia, a szefowie grupy energetycznej ocalili głowy.
.
Paradoksalnie głowy szefów PGE ocalił… Jacek Socha, który - jako członek rady PGE Energia - nie wnioskował na posiedzeniu o oddelegowanie go do zarządu. Rada nadzorcza poinformowała o tym na piśmie Michała Krupińskiego, ostatniego urzędującego wówczas podsekretarza stanu w resorcie skarbu, któremu, według nieoficjalnych informacji, Wojciech Jasiński, szef resortu, polecił niezwłoczne "odstrzelenie" niepokornych menedżerów, jeśli rada nie powoła Sochy.
Dzięki temu wiceminister zyskał "podkładkę". Gdyby nie to, być może Paweł Urbański i Henryk Baranowski nie zasiadaliby już w zarządzie grupy. Jacek Socha twierdzi, że to teoria spiskowa, która nie ma nic wspólnego z prawdą - informuje dziennik.
Pikanterii sprawie dodaje, że Paweł Urbański i Henryk Baranowski jeszcze niedawno byli zastępcami Jacka Sochy, który do 4 lipca był prezesem PGE. - Objęcie przeze mnie prezesury w PGE Energia było uzgodnione jeszcze w lipcu. Nie pamiętam, czy to była moja propozycja, czy zarządu PGE, ale wszyscy uważali, że to świetny pomysł. Teraz panowie budują sobie moim kosztem martyrologię na użytek nowej władzy. Jestem zaskoczony rozmachem czarnego PR - mówi w "PB" Jacek Socha.
Jego zdaniem, afera wokół jego osoby została rozdmuchana, by odwrócić uwagę od rzeczywistych problemów PGE Energia, skupiającej m.in. osiem spółek dystrybucyjnych.
- Spółka nie funkcjonuje prawidłowo. Nie jest przygotowana do wolnego rynku. Będzie bardzo szybko traciła klientów, bo nie ma prawdziwego zarządu. Jej szefowie to zarząd de nomine. Te same osoby są dyrektorami najważniejszych pionów w PGE. Nie mają czasu zajmować się spółką - twierdzi Jacek Socha.