Sąd USA ds. upadłości ogłosił, że Detroit pozostanie pod ochroną sądu upadłościowego, co oznacza, że to sąd zdecyduje, ile długu zostanie miastu umorzone i jak duże straty poniosą wierzyciele. Detroit ma szansę na nowy początek - mówił sędzia Steven Rhodes.
Detroit, niegdyś drugie z najbogatszych miast USA i symbol amerykańskiej potęgi przemysłowej, złożyło w lipcu wniosek o upadłość. Jego zadłużenie szacuje się na około 18 mld USD. To największe tego typu bankructwo w historii Stanów Zjednoczonych.
"Doszliśmy do wniosku, że to niegdyś zamożne i dumne miasto nie może spłacić swoich długów - powiedział Rhodes. - Detroit ma szansę na nowy początek".
Wyrok oznacza, że to federalny sąd upadłościowy zdecyduje, ile długu zostanie miastu umorzone i jak duże straty poniosą kredytodawcy. Zdecyduje też o ewentualnym rozdysponowaniu majątku miasta w taki sposób, żeby umożliwić mu przetrwanie.
Decyzja oznacza też, że specjalny komisarz ds. zarządzania kryzysowego Kevyn Orr, powołany w marcu przez gubernatora stanu Michigan Ricka Snydera, będzie mógł teraz zakończyć pracę nad planem restrukturyzacji długu miasta. Plan ma być gotowy w połowie grudnia. Jeśli większość wierzycieli zaaprobuje plan Orra, sąd rozpocznie rozprawę w celu jego zatwierdzenia.
Gdyby sąd nie zgodził się we wtorek na objęcie Detroit procedurą upadłościową, to wówczas, jak ostrzegał Orr, miastu groziłby ogromny kryzys. "To byłby scenariusz w stylu Armagedonu" - powiedział. Wierzyciele mogliby ścigać się, kto pierwszy złoży pozew w sądach, by próbować odzyskać swe straty z reszty majątku Detroit.
Najbardziej dramatycznie zapowiadają się negocjacje z funduszami emerytalnymi, które zainwestowały w miejskie obligacje, a od których zależy wysokość emerytur pracowników miasta. Przed ogłoszeniem w lipcu wniosku o upadłość Detroit Orr proponował za każdego dolara 10 centów, co oznaczałoby de facto, że emeryci dostaliby 10 proc. środków spodziewanych w ramach planów emerytalnych.
Adwokat związków pracowników miejskich zapowiedziała złożenie odwołania od wyroku sądu. "Jesteśmy bardzo zaniepokojeni tym, jak ten wyrok może wpłynąć na emerytowanych pracowników miasta" - powiedziała Sharon Levine.
By szukać oszczędności, związki miejskich emerytów i urzędników, a także banki, które mają niezabezpieczone obligacje miasta, domagają się nawet sprzedaży dzieł sztuki znajdujących się w muzeum Detroit Institute of Arts, którego kolekcja obejmuje dzieła takich mistrzów jak Van Gogh, Matisse czy Bruegel.
Problemy Detroit narastały od dziesięcioleci. W latach 50. Detroit było jednym z najbogatszym miast w USA, swą potęgę zawdzięczając głównie gigantom samochodowym takim jak Ford, General Motors oraz Chrysler. W Detroit produkowano też samoloty, czołgi i amunicję, dzięki którym aliantom udało się pokonać hitlerowskie Niemcy w II wojnie światowej.
Ale wraz z upadkiem przemysłu, któremu towarzyszył spadek wartości nieruchomości, miasto stopniowo traciło dochody. Coraz mniej podatków spływało też od bogatych mieszkańców, którzy z powodu rosnącej przestępczości przeprowadzili się na przedmieścia. Liczba mieszkańców miasta, która w latach 50. wynosiła 1,8 miliona, spadła dziś do 700 tys. Ci, którzy pozostali, to w 83 proc. Afroamerykanie. 36 proc. z nich żyje poniżej poziomu ubóstwa.