Minister zdrowia już zapowiedział, że pacjenci powinni częściej być obsługiwani przez lekarzy rodzinnych, a nie odsyłani do specjalistów. Dyskusja o skróceniu kolejek do specjalistów płynnie zatem przeszła w debatę nt. roli lekarza rodzinnego w systemie i potrzeby reform w tej sferze.
40 badań to zbyt mało?
Bożena Janicka, prezes Porozumienia Pracodawców Ochrony Zdrowia, podkreśla z kolei, że od samego początku, kiedy tylko powstawał system oparty na lekarzach rodzinnych, przedstawiciele tego środowiska mówili o konieczności rozszerzenia wachlarza badań diagnostycznych.
- Lekarz POZ, zgodnie z aneksem do umowy, ma do dyspozycji niewiele ponad 40 badań diagnostycznych. To stanowczo za mało - ocenia prezes PPOZ.
Wojciech Perekitko, prezes lubuskiego oddziału Federacji Związków Pracodawców Ochrony Zdrowia Porozumienia Zielonogórskiego, dodaje z kolei, że liczbę brakujących badań można by mnożyć.
- W skrócie można powiedzieć, że brakuje nam całej rzeszy badań ultrasonograficznych, obrazowych i niektórych badań biochemicznych. Dlatego w niektórych przypadkach rzeczywiście muszę kierować pacjenta do specjalisty, a mógłbym sam go leczyć - tłumaczy.
Oszczędności na zleceniach?
Tymczasem ekspert rynku medycznego Adam Kruszewski twierdzi, że lekarz rodzinny czasami celowo nie wykonywał badań potrzebnych pacjentowi, przepychając go do szpitalnictwa czy AOS, ponieważ w ten sposób oszczędzał swoje środki finansowe.
- Stawka kapitacyjna, z której część środków przeznaczano na badania, musiała sprzyjać takiej pokusie. Tak był skonstruowany ten system - wyjaśnia.
Argument ten zbija jednak prezes Janicka, która podkreśla, że ze zgromadzonych danych, które są w posiadaniu NFZ, wynika, że POZ wykonuje rocznie ponad 90 mln sztuk badań dla 36 mln Polaków.
- Kiedyś z naszej stawki kapitacyjnej, zgodnie z tym co mieliśmy zapisane w umowach, na badania przewidziane było 10 proc. Kiedy NFZ przeliczył wykonane przez nas badania, okazało się, że POZ wydał znacznie więcej, średnio w granicach 17-18 proc. - podsumowała Bożena Janicka.
Bez stawki kapitacyjnej się nie da
Osobną kwestią pozostaje finansowanie POZ. Coraz częściej mówi się o odejściu od kapitacji.
Takie podejście krytykuje dr Adam Kozierkiewicz, ekspert w dziedzinie ochrony zdrowia. W jego ocenie, jeżeli zamiast stawki kapitacyjnej zostanie wprowadzona stawka za wizytę, to musi się zdarzyć tak, że w pewnym momencie lekarz nie będzie więcej przyjmował pacjentów ze względu na to, że mu się skończy kontrakt.
- Można się zastanawiać nad mieszanym sposobem kontraktowania w POZ, czyli 70 proc. ze stawki kapitacyjnej, 15 proc. ze stawki za usługi i kolejne 15 proc. za osiąganie wskaźników zdrowotnych - wyjaśnia Kozierkiewicz.
Z kolei prezes Janicka podkreśla, że z kapitacji nikt nie zrezygnuje, bo tak naprawdę jest ona takim polityczno-zdrowotnym wentylem bezpieczeństwa. - To jest tzw. gotowość i dostępność usług - wyjaśnia Bożena Janicka.
Jak zaznacza prezes PPOZ, wiele się mówi o konieczne wprowadzenie drugiej części finansowania, tzw. zadaniowej.
- Kolejną ważną rzeczą jest przyznanie się do tego, że z takim, jak obecnie, finansowaniem POZ, tego po prostu nie da się zrobić. Cały cywilizowany świat przeznacza na podstawową opiekę zdrowotną 20-30 proc. budżetu płatnika. My dajemy zaledwie 12 proc.- podkreśla Janicka.
Czas POZ już minął?
Całkowicie odmienny pogląd przedstawia ekspert rynku medycznego Adam Kruszewski.
- Swego czasu byłem wielkim zwolennikiem POZ i systemu opartego na gate-keeperach, czyli koordynatorach pacjenta w systemie opieki zdrowotnej. Natomiast mój entuzjazm z upływem czasu opadł. Wydaje mi się, że mamy w tej chwili kryzys systemu - ocenia ekspert.
Więcej na portalu RynekZdrowia.pl