Gazprom to nie jest normalna, komercyjna firma, zarabiająca na sprzedaży gazu. To element rosyjskiej polityki zagranicznej. Tu nie liczą się zyski, a przynajmniej nie są najważniejsze. Priorytetem jest uzyskanie takiego wpływu na odbiorcę, by ten (dany kraj) potem był uzależniony od Rosji. Bo nie od Gazpromu. Wszystko wedle zasady, wypowiedzianej 20 lat temu przez Putina, że gaz to nie biznes, to geopolityka. Na dużo mniejszą skalę Rosjanie chcieliby takich zasad także w branży naftowej. Tu jednak nie do końca im to wychodzi, bo ropę z reguły się importuje z bardzo wielu krajów. O tych kwestiach rozmawiamy z byłym dyrektorem do spraw komunikacji korporacyjnej w NAK Naftohaz Ukrainy, analitykiem energetycznym z Kijowa Maksymem Bielawskim.
- Rosjanie chcieliby szantażować Europę ograniczaniem dostaw gazu, a jednocześnie nie mają zbytnio gdzie tego surowca sprzedawać. Trwa zatem wyścig...
- Na rynku ropy Rosjanie nie mogą się za bardzo rozpychać. Tego surowca jest na świecie w bród.
- - Rosja w przyszłym roku najprawdopodobniej i w gazie, i w ropie zaliczy kolosalny spadek eksportu i samego wydobycia - twierdzi Maksym Bielawski.
- Chiny to nie sojusznik Rosji, lecz chłodny obserwator, który może się rychło zamienić w dyktującego Moskwie warunki.