Obrońca b. dyrektora kopalni Halemba, oskarżonego o przyczynienie się do katastrofy, w której osiem lat temu w wyniku wybuchu metanu i pyłu węglowego zginęło 23 górników, wniósł przed gliwickim sądem o uniewinnienie swojego klienta. Kazimierz D. stał się ofiarą walki z "układem" - uważa adwokat.
B. dyrektor jest najważniejszym w hierarchii górniczej oskarżonym w tej sprawie. Gliwicka prokuratura zarzuciła mu sprowadzenie niebezpieczeństwa dla życia i zdrowia górników, co skutkowało śmiercią 23 osób. Według śledczych, w listopadzie 2006 r. wiedział o przekroczeniu dopuszczalnych stężeń metanu w kopalni, tolerował też brak profilaktyki w zakresie zwalczania zagrożenia wybuchem pyłu węglowego i zdawał sobie sprawę z niebezpieczeństwa. Mimo to zlekceważył alarmujące dane i nie nakazał przerwania prac likwidacyjnych ponad tysiąc metrów pod ziemią. Oskarżenie chce wymierzenia mu kary 7 lat więzienia.
Mec. Ślązak uważa, że nie ma żadnego dowodu winy jego klienta. Przekonywał sąd, że dyrektor wcale nie "polecił" - jak przyjęła prokuratura - lecz "zezwolił" na prowadzenie prac likwidacyjnych, które na zlecenie kopalni wykonywał zewnętrzna firma Mard. W opinii obrońcy, to rozróżnienie ma kluczowe znaczenie dla oceny prawnej całej sytuacji. Zezwalając na likwidację ściany wydobywczej dyrektor przeniósł istotną część odpowiedzialności za prowadzone w tym rejonie prace, choć w dalszym ciągu odpowiadał za funkcjonowanie kopalni - mówił obrońca.
Według adwokata podpisany przez D. projekt techniczny likwidacji ściany był kontrolowany przez nadzór górniczy i, choć kilka razy modyfikowany, nie był kwestionowany. Zaznaczył, że wszyscy w kopalni mieli świadomość panujących w niej zagrożeń naturalnych i każdy pracownik powinien wiedzieć jak zachować się w przypadku przekroczenia dopuszczalnego stężenia metanu. Obrońca przekonywał, że jego klient nie mógł decydować o wycofaniu załogi z zagrożonego rejonu, bo sam tam nie przebywał, a o niebezpiecznych stężeniach gazu dowiadywał się już po fakcie, ze składanych mu raportów.
D. nie może ponosić odpowiedzialności za działania, na które nie miał wpływu i o których nie wiedział - podkreślił Ślązak. Według niego przewietrzanie rejonu ściany było właściwe, nie było też nieprawidłowości w zakresie neutralizowanie pyłu węglowego.
Tezę prokuratury, że po przekroczeniu dopuszczalnego stężenia metanu dyrektor polecił skrócić linię chromatograficzną (za pomocą której badany jest skład kopalnianej atmosfery) i zeznania świadka, który to potwierdził, obrońca uznał za "oczywistą manipulację". Nie zgodził się też z prokuratorem, że D. wywierał na podwładnych presję, by prace likwidacyjne były prowadzone intensywniej. Dowodził, że dyrektor chciał, by prace zakończyły się jak najszybciej, bo miał świadomość zagrożeń.
Adwokat kwestionował też ustalenia przedstawicieli nadzoru górniczego, którzy badając przyczyny tragedii wskazali na wiele nieprawidłowości w kopalni. W jego opinii niektórzy eksperci górniczy, którzy się na ten temat wypowiadali byli sędziami we własnej sprawie, "owoc prac komisji jest co najmniej nieświeży", a powypadkowy raport jest "nieprzydatną makulaturą". Podobnie adwokat ocenił wkład prokuratora, który według niego wykonał "gigantyczną, ale bezwartościową pracę".