Do podziemnego pożaru doszło w nocy ze środy na czwartek w kopalni "Budryk" w Ornontowicach na Śląsku. Żaden z górników nie ucierpiał.
Rzeczniczka Wyższego Urzędu Górniczego w Katowicach Edyta Tomaszewska powiedziała, że do pożaru doszło w rejonie ściany wydobywczej 1050 m pod ziemią. - W tym rejonie nie pracowali górnicy, nie było i nie ma zagrożenia dla załogi - wyjaśniła. Dodała jednak, że z tego powodu cała ściana została zamknięta.
Po wykryciu pożaru rozpoczęto akcję profilaktyczną. Cztery zastępy ratowników górniczych przystąpiły do budowy tam, które mają odciąć dopływ powietrza w rejon pożaru, co powinno w ciągu kilku tygodni spowodować jego wygaszenie - wyjaśnia "GW".
Trwają też prace nad zainstalowaniem linii chromatograficznej, czyli systemu czujników, który pozwoli na dokładną analizę stężeń gazów.
Przyczyny i okoliczności pożaru oraz nadzór nad akcją gaszenia prowadzi Okręgowy Urząd Górniczy w Gliwicach.
Pożary endogeniczne to naturalne zjawisko w górnictwie. Przejawiają się nie ogniem, ale zmienionym składem atmosfery oraz możliwym zadymieniem. Najczęstszą przyczyną takich pożarów jest tzw. samozagrzanie się węgla.
O pożarze endogenicznym zwykle informują czujniki aparatury pomiarowej, wykrywające przekroczenie dopuszczalnych stężeń gazów. Często podnosi się temperatura, czasem pojawia się dym. Niewykrycie takiego pożaru na czas może być bardzo niebezpieczne dla załogi, ponieważ atmosfera w wyrobisku mogłaby niepostrzeżenie dla ludzi stać się niezdatna do oddychania - czytamy w dzienniku.
Samozapłon lub samozagrzanie się węgla to poważne i stosunkowo częste zagrożenie w kopalniach, praktycznie niemożliwe do przewidzenia. To efekt pozostawienia resztek węgla w wyrobisku, ciśnienia górotworu i przepływającego przez wyrobiska powietrza.
W ubiegłym roku w polskich kopalniach węgla kamiennego doszło do czterech pożarów endogenicznych. Dwa inne miały miejsce na powierzchni. W tym roku - poza "Budrykiem" - do pożaru endogenicznego doszło też w kopalni "Knurów" w Knurowie. Wówczas także nikomu nic się nie stało - przypomniała "Gazeta Wyborcza".