Wstrzymanie wydobycia nie oznacza zamknięcia kopalni. W tym pierwszym przypadku część załóg pracuje - wykonując czynności związane z odmetanowaniem, odwadnianiem czy kontrolą wyrobisk. Kopalnia nie jest linią produkcyjną, którą można wyłączyć, a potem szybko uruchomić. Zapasy węgla gwarantują, że energii w kraju nie zabraknie.
- Wstrzymanie wydobycia, np. z powodów epidemicznych, nie może oznaczać zamknięcia kopalni "na klucz". 10 proc. załogi musi zadbać o bezpieczeństwo, aby było do czego wracać.
- Zapasy węgla zgromadzone na zwałach pozwalają funkcjonować energetyce przy wstrzymaniu wydobycia węgla.
- Środowisko górnicze w obliczu hejtu i pogardy apeluje o elementarny szacunek: Nie wydobywamy tego węgla dla siebie.
W zakładach górniczych, w których wstrzymano wydobycie, pracują jedynie służby utrzymania ruchu, a prowadzone prace polegają między innymi na tak zwanym odświeżaniu ścian wydobywczych, na utrzymaniu układów odpompowania wód i układów przewietrzania wyrobisk, żeby nie doprowadzić do zalania i zapożarowania kopalń.
- Musimy zdawać sobie sprawę z tego, że zamknięcie kopalni oznacza praktycznie jej likwidację. To nie jest linia produkcyjna w nowoczesnej hali, którą łatwo zabezpieczyć i zamknąć na dowolny czas - zaznacza Artur Dyczko, wiceprezes zarządu Jastrzębskiej Spółki Węglowej.
- Kopalń nie można zamknąć z dnia na dzień, a po miesiącu czy dwóch ponownie otworzyć - wskazuje Bogusław Hutek, przewodniczący górniczej Solidarności, a zarazem szef związku w Polskiej Grupie Górniczej. - Całkowite wstrzymanie eksploatacji i wycofanie załogi oznacza śmierć zakładu. Dzięki poświęceniu załóg polskie kopalnie przetrwały ten trudny czas. Od rządu natomiast zależy, czy będą istnieć za kilka miesięcy, rok albo dwa - zaznacza Hutek.
Kopalnia wymaga opieki
Przy całkowitym zatrzymaniu kopalń górotwór zacisnąłby większość wyrobisk, w zrobach inkubowałyby się pożary endogeniczne (samozapalenie węgla spowodowanego niemożnością odprowadzania ciepła z utleniania), natomiast metan dalej by się wydzielał.W kopalniach wykonuje się wszelkie niezbędne z technicznego punktu widzenia czynności i kładzie przy tym nacisk na rygorystyczne przestrzeganie wszystkich procedur bezpieczeństwa, które chronią przed rozprzestrzenianiem się koronawirusa. Przy tym zakres prac dostosowany jest do aktualnej sytuacji danego zakładu górniczego.
- Chodzi o to, żeby dać załogom kopalń szansę na co najmniej czternasto- lub dwudziestodniowy okres kwarantanny i żeby w tym okresie nie musiały przychodzić do pracy w kopalni - wskazuje w rozmowie z portalem WNP.PL Jerzy Markowski, były wiceminister gospodarki, prezes Stowarzyszenia Inżynierów i Techników Górnictwa (SITG). - Oczywiście kopalnie w tym czasie nie wydobywają, jak na przykład ostatnio było w przypadku kopalń Sośnica czy Jankowice. Natomiast w kopalniach i tak pracowało około 10 proc. załóg przy obsłudze czynności związanych z likwidacją zagrożeń naturalnych. Mam tu na myśli kwestie odmetanowania, odwadniania, przewietrzania czy też kontroli wyrobisk ścianowych po to, aby obserwować zachowanie się górotworu. Czasem trzeba też zrobić w danej ścianie ze dwa, trzy cięcia kombajnem. I niejako odprężyć górotwór, żeby nie doszło do trwałej deformacji, która byłaby niezwykle kosztowna i długotrwała w usuwaniu.
Ten proces wstrzymywania wydobycia w kopalniach oczywiście nie dotyczy tych kopalń, gdzie nie stwierdzono zakażeń koronawirusem. Chodzi też o to, aby nie wstrzymać w sposób nagły całej podaży węgla na rynek.
Węgla na dwa miesiące
Choć trzeba tu zaznaczyć, że w obliczu pandemii koronawirusa akurat to, co nie było powodem do dumy dla rodzimego górnictwa - a zatem zwały węgla - okazało się pomocne.- Przy takim stanie zapasów węgla wydobytego na powierzchnię, jaki mamy w Polsce, czyli około 13 mln ton na zwałach kopalń oraz w energetyce, ta właśnie energetyka może pracować co najmniej dwa miesiące - wskazuje Markowski.
Stan, z jakim mamy obecnie do czynienia, jego zdaniem pokazuje, jak istotna jest dyrektywa unijna o tym, że każdy kraj Unii musi mieć zgromadzone zapasy surowców energetycznych dla własnych potrzeb na co najmniej 90 dni funkcjonowania.
- Okres pandemii koronawirusa jest właśnie takim okresem - wskazuje Markowski. - Oczywiście głód węgla w Polsce byłby doskonałą okazją dla importerów węgla do Polski, bowiem górniczy świat mimo pandemii byłby w stanie dostarczyć nam surowiec. Trzeba pamiętać, że przed pandemią w obrocie międzynarodowym było około 1 miliarda ton węgla rocznie. Jest oczywiste, że nie można zamknąć w Polsce bezpowrotnie wydobycia w kopalniach. Polski model elektroenergetyki oparty jest bowiem w 44 procentach na węglu kamiennym oraz w 30 procentach na węglu brunatnym.
Ten poziom uzależnienia oznacza, że gdyby chciano pozamykać krajowe kopalnie, to - by nie skazać się na całkowity brak dostępu do energii elektrycznej w Polsce - trzeba by otworzyć rynek na węgiel importowany w wielkości około 60 mln ton węgla na rok lub, co w krótkim czasie jest całkowicie niewykonalne, przebudować model polskiej elektroenergetyki. Zdaniem Markowskiego kosztowałoby to 400 mld euro i trwało około trzydziestu lat.
Szacunek zamiast agresji
W ostatnim czasie można zaobserwować ataki na środowisko górnicze z uwagi na skalę pandemii koronawirusa. Zareagowała na to Fundacja Rodzin Górniczych, pomagająca między innymi osobom poszkodowanym w wypadkach w kopalniach. Odniosła się ona do fali hejtu, która wylała się na górników po stwierdzeniu licznych przypadków zarażeń koronawirusem w górnictwie na Śląsku.
- Z wielką przykrością przyjmujemy informacje o hejcie, który kierowany jest na górników w związku z zakażeniami koronawirusem na kopalniach. Górnicy, aby zabezpieczyć nasze bezpieczeństwo energetyczne i funkcjonowanie kopalń, codziennie podejmują ryzyko związane z pracą pod ziemią, a w okresie pandemii także zakażenia koronawirusem. Apelujemy o wzajemny szacunek. Nikt z nas nie chce zachorować. Boimy się, ale agresja nam nie pomoże - wskazała Fundacja Rodzin Górniczych.
- Prowadząc naszą działalność pomocową, widzimy, jak ważna jest empatia i serdeczność, szczególnie gdy życie wystawia nas na próbę - tracimy bliskich, chorujemy. Apelujemy - bądźmy życzliwi dla siebie nawzajem - zaznaczyła Fundacja Rodzin Górniczych.
W kopalniach wykonano ogromną pracę, żeby przetestować tysiące pracowników i przebadać pobrane próbki w wielu laboratoriach na terenie kraju.
- Nie byłoby to możliwe bez zaangażowania wojewody śląskiego i wsparcia rządu - ocenił prezes zarządu Polskiej Grupy Górniczej, Tomasz Rogala.
Wiadomo, że w poszczególnych kopalniach tempo uruchamiania wydobycia będzie uzależnione od specyfiki zakładu. Chodzi o to, by pracę wznowić możliwie jak najbezpieczniej dla pracowników.
- Moim zdaniem, znając warunki i charakter pracy pod ziemią, skala zakażeń jest i tak niska i pojawiła się z dużą zwłoką - zaznacza Jerzy Markowski. - Nie można tracić z pola widzenia faktu, że zakażenia z kopalń przenoszą się z górników na ich rodziny. I poprzez wspólne osiedla mieszkaniowe mogą się również przenosić do sąsiednich kopalń. Potrzeba teraz dużo więcej wyobraźni i wiedzy, a mniej pogardy, bo przecież górnicy nie wydobywają tego węgla dla siebie - dodaje Markowski.
Miedź zdrowsza?
W górnictwie węgla kamiennego na Górnym Śląsku jest dużo przypadków zakażeń koronawirusem, podczas gdy górnictwo miedziowe "trzyma się zdrowo".- W kopalniach węgla ludzie pracują w niewielkich odległościach: w ścianach, w przodkach, w wąskich wyrobiskach - tłumaczy Jerzy Markowski. - Natomiast w górnictwie miedzi warunki eksploatacja opiera się na systemach komorowych z użyciem sprzętu ciężkiego, nie stwarzając takich zagrożeń.
Zaznacza jednocześnie, że skromnym pocieszeniem i potwierdzeniem tego, że w polskim górnictwie węgla kamiennego nie jest wcale tak źle, jest choćby fakt, iż podobne problemy z pandemią koronawirusa w kopalniach węgla mają w USA czy RPA.
Ogółem 25 maja 2020 roku rano zakażonych było 3376 górników z kilkunastu kopalń, wobec 3323 osób raportowanych rankiem 24 maja. Eksploatację czasowo wstrzymały Ruchy Pokój i Bielszowice kopalni zespolonej Ruda (znajdującej się w strukturach Polskiej Grupy Górniczej) w Rudzie Śląskiej.
Natomiast pięć kopalń, które wcześniej z powodu koronawirusa wstrzymało wydobycie węgla, w ostatnich dniach stopniowo rozpoczęło wznawianie eksploatacji. Górnicy to 48 proc. spośród 7071 wszystkich osób zakażonych w województwie śląskim.
Czytaj także: Skala zgonów naturalnych w górnictwie niepokoi