Po blisko sześciu godzinach prowadzonych z licznymi przerwami rozmów w sprawie rozwiązania konfliktu w kopalni "Budryk", przedstawiciele komitetu strajkowego bardzo sceptycznie oceniali szanse na zawarcie w piątek porozumienia.
Przedstawiciele Jastrzębskiej Spółki Węglowej (JSW), do której od dwóch tygodni należy "Budryk", nie komentują przebiegu negocjacji w czasie ich trwania. Gospodarz obrad, wojewoda śląski Zygmunt Łukaszczyk zapewnia, iż robi wszystko, by do porozumienia jednak doszło. Związkowcy obwiniają jednak zarząd JSW o brak woli porozumienia.
"Posuwamy się o krok do przodu, a po kolejnej przerwie zarząd cofa się dwa kroki do tyłu. Na razie wygląda na to, że jesteśmy dalej, niż w punkcie wyjścia" - ocenił szef komitetu strajkowego w "Budryku" Krzysztof Łabądź z "Sierpnia 80".
Zaznaczył, że taka postawa zarządu oznacza niechęć do zawarcia porozumienia. Podobnego zdania jest inny z liderów protestu, Wiesław Wójtowicz. Jego zdaniem, zarząd szuka pretekstu, by obwinić o ewentualne zerwanie rozmów stronę społeczną. Według Wójtowicza, porozumienie blokowane jest - jak się wyraził - "z Warszawy".
Dyskusja koncentruje się m.in. wokół tego, czy oprócz podwyżki stawek o 5 zł na dniówkę (tyle już wcześniej proponował zarząd JSW), górnicy mogą liczyć także na jednorazowe świadczenie (ok. 1,5 tys. zł) oraz od kiedy ma obowiązywać podwyżka. Związkowcy byliby skłonni - co wiadomo nieoficjalnie - na nią przystać, gdyby obowiązywała nie od września czy października ubiegłego roku, ale od wcześniejszych miesięcy.