Pozbawiony wolności szef Audi Rupert Stadler może otrzymać wysoką odprawę jeśli zgodzi się zrezygnować z pełnionej funkcji, mimo że ma ważny kontrakt do końca 2022 roku - donosi portal Automotive News.
"Nadal są kwestie, które należy omówić. (...) Jednak na jego miejscu zdeponowałbym pieniądze na rachunku powierniczym. Koszty procesu nie będą niskie, a w przypadku potwierdzenia zarzutów Volkswagen może rozważyć pozew w związku z poniesionymi stratami" - relacjonuje informator portalu.
55-letni Stadler od czerwca przebywa w areszcie w Augsburgu na południu Niemiec. Prokuratura w Monachium podejrzewa go o ingerencje w śledztwo dotyczące oszustw jakich miała dopuszczać się kierowana przez niego firma. Chodzi o aferę związaną z manipulacjami podczas testów emisji spalin w silnikach Diesla.
W zeszły piątek, 28 września, rada nadzorcza VW odroczyła decyzję w sprawie przyszłości Stadlera. Jego obowiązki tymczasowo sprawuje Bram Schot.
Wcześniej Volkswagen jak i należące do niego Audi zapewniały, że uznają Stadlera za niewinnego do czasu aż nie udowodni mu się złamania prawa. Jednak według Automotive News jego powrót na stanowisko jest mało prawdopodobny ponieważ utożsamiany jest z aferą dieslową.
Według portalu VW i Audi nie mogą zwolnić Stadlera do czasu potwierdzenia słuszności zarzutów. W związku z tym najlepszym rozwiązaniem dla obu stron jest szybkie porozumienie. Źródła Automotive News uważają, że uwięzienie szefa Audi negatywnie odbija się na wizerunku firmy.
W maju br. rada nadzorcza Audi jednogłośnie opowiedziała się za przedłużeniem do 2022 roku umowy Stadlera. Decyzję podjęto mimo tego, że dwa miesiące wcześniej prokuratura przeszukała siedzibę firmy w Ingolstadt. Odbyło się to na kilka godzin przez wystąpieniem Stadlera, który prezentował roczne wyniki producenta samochodów.
Prokuratura w Monachium podejrzewa należącego do Volkswagena producenta samochodów o manipulacje w ponad 200 tys. aut z silnikiem Diesla przeznaczonych na rynek UE i USA poprzez instalowanie nielegalnego oprogramowania udaremniającego.