Przed sądem odwoławczym w Lysekil na zachodzie Szwecji rozpoczęło się we wtorek postępowanie w sprawie krytykowanej przez ekologów rozbudowy miejscowej rafinerii. O inwestycji zdecyduje jednak nie wymiar sprawiedliwości a rząd, co budzi kontrowersje.
Wcześniej sąd pierwszej instancji wydał pozwolenie na jej budowę.
Według szwedzkiego koncernu Preem rozbudowa rafinerii oznaczać będzie rozwój gospodarczy typowo turystycznego regionu Bohuslaen i 250 nowych miejsc pracy.
Zdaniem jej przeciwników inwestycja przyczyni się do wzrostu emisji dwutlenku węgla z 1,7 ton do 2,7 ton rocznie, stając się największym w Szwecji źródłem emisji dwutlenku węgla.
W odpowiedzi Preem uważa, że w szerszej perspektywie emisja dwutlenku węgla będzie niższa, gdyż produkowane paliwo spełniać będzie ambitne normy środowiskowe.
Z powodu zaostrzenia przepisów nie ma już chętnych na tzw. ciężkie paliwo do statków (z dużą zawartością siarki), jakie było wcześniej produkowane.
- Chcemy wprowadzić nowe zielone technologie produkcji, a do tego niezbędne jest pozwolenie na rozbudowę - twierdzi rzecznik Preem Dani Backteg.
Z powodu dużego zainteresowania sprawą i licznych protestów organizacji ekologicznych postępowanie przed sądem odwoławczym rozpoczęło się w wynajętej sali w centrum Lysekil. Proces ma potrwać w zależności od przebiegu do czwartku lub piątku. Sąd nie wyda wyroku, lecz opinię.
Ostateczną decyzję podejmie jednak szwedzki rząd.
- Jako władza odpowiadamy za osiągnięcie celu, jakim jest neutralność klimatyczna (Szwecja chce ją osiągnąć w 2045 roku) - uzasadniła przejęcie decyzji od sądu szwedzka wicepremier i minister środowiska oraz klimatu Isabella Loevin z Partii Ochrony Środowiska - Zielonych.
Postępowanie rządu, który chce zastąpić niezależny sąd mocno krytykują specjalizujący się w dziedzinie ochrony środowiska prawnicy.
- Oceniam to jako wyjątkową ingerencję władzy państwowej w proces sądowy - stwierdza współtwórca szwedzkiego ustawodawstwa Ulf Bjaellas, podkreślając, że państwo mogło zająć się sprawą, ale na jej wczesnym etapie.
Wtóruje mu prawnik z kancelarii Setterwalls Girion Blomdhal.
- Z mojej perspektywy to wygląda tak, że mamy wyrok (pierwszej instancji przyp. PAP), a później wkracza władza i znajduje się ponad sądownictwem. Takie przypadki znamy z państw, z którymi Szwecja nie chciałaby być kojarzona - uważa Blomdha.