Ekonomiści są podzieleni w ocenach dot. wydajności pracy w Polsce, po tym, jak BIEC poinformowało, że powróciła ona do długookresowej tendencji spadkowej. Zdaniem Cezarego Mecha to możliwe z powodu polityki schładzania wzrostu wynagrodzeń, ale nie wszyscy zgadzają się z jego zdaniem.
- Zdaniem BIEC proste sposoby podnoszenia wydajności pracy w znacznym stopniu wyczerpały się.
- Zdaniem Cezarego Mecha, choć wiemy, że znaleźliśmy się w tzw. pułapce średniego rozwoju, utrwalamy tę sytuację.
- Z tezą o spadającej wydajności pracy nie zgadzają się ekonomiści, którzy wskazują na widoczny wzrost nakładów na maszyny i urządzeni, które "uzbrajają" pracę.
"Obecnie wydajność pracy powróciła do swej długookresowej tendencji spadkowej, która trwa od końca 2016 roku. Spadek wydajności pracy wyraźnie związany jest z niskim poziomem inwestycji w maszyny i urządzenia, czyli słabym technicznym uzbrojeniem siły roboczej" - wskazało Biuro Inwestycji i Cykli Ekonomicznych (BIEC) omawiając ostatni Wskaźnik Wyprzedzający Koniunktury (WWK).
BIEC wyjaśniło, że "wskaźnik wydajności pracy dotyczy przemysłu przetwórczego i wyliczany jest na podstawie danych GUS (wartość produkcji na jednego zatrudnionego w jednostce czasu)". "Wyższą wydajność osiąga się na dwa sposoby: prosty wzrost wydajności pracy czyli efektywniejsze zarządzanie siłą roboczą i wydłużanie czasu pracy oraz poprzez inwestycje pozwalające wprowadzić na rynek nowocześniejsze produkty sprzedawane za wyższą cenę. Miara ta spada, tak jak napisaliśmy od 2016 roku" - podało.
Według BIEC w latach 1991-2006 rosła głównie dzięki efektywniejszemu wykorzystaniu siły roboczej i napływowi inwestycji zagranicznych wnoszących nowe technologie. W latach 2011 do końca 2013 ponownie dynamicznie rosła głównie dzięki wysokiej stopie inwestycji. Lata 2014 do później jesieni 2016 to okres stagnacji i późniejszy spadek.
"Obecnie proste sposoby jej podnoszenia w znacznym stopniu wyczerpały się - rosnące koszty pracy powodują, że nie opłaca się wydłużać dalej czasu pracy, który i tak jest najdłuższy w całej Europie, a ponadto działają tu naturalne ograniczenia. Lepsze zarządzanie, nie przynosi już tak spektakularnych efektów jak w pierwszej dekadzie transformacji, kiedy zmiany miały charakter skokowy i w znacznym stopniu polegały na odrabianiu dystansu do krajów wysokorozwiniętych. Pozostają więc inwestycje przede wszystkim w maszyny i urządzenia (sektora prywatnego), które są ciągle kulą u nogo naszej gospodarki" - podkreśliło BIEC.
Wydajność pracy spada przez schładzanie wzrostu wynagrodzeń
Były wiceminister finansów Cezary Mech przyznał , że to absurdalne, ale wydajność pracy w Polsce może spadać. - To efekt prowadzonej od dwóch lat polityki schładzania wzrostu wynagrodzeń poprzez sprowadzanie milionów imigrantów z Ukrainy do pracy. Długoterminowo wzrastają koszty bezpieczeństwa narodowego, ma to też negatywny wpływ na wzrost wydajności pracy, jak i proces konwergencji - powiedział.
Zwrócił uwagę, że próbujemy dogonić kraje Zachodu pod względem rozwoju, ale mimo że mamy trzykrotnie niższe wynagrodzenia niż one, osłabiamy ich wzrost, zwiększając podaż siły roboczej.
Ekonomista wyjaśnił, że teoretycznie w sytuacji, gdy maleje zasób rąk do pracy - szybko rosną wynagrodzenia. Powinno to wymuszać na przedsiębiorstwach inwestycje adekwatne do wyższego poziomu płac. Zdaniem Mecha w Polsce to jednak nie następuje, prowadzona jest bowiem polityka taniej siły roboczej.
- Mimo obecnej hossy na świecie, poziom wzrostu wynagrodzeń miesięcznych według GUS w Polsce w 2017 r. wyniósł realnie zaledwie 3,4 proc., podczas gdy w 2016 r. wzrósł realnie o 4,4 proc., a za rządów PO-PSL w 2015 r. o 4 proc. - powiedział Mech.
W konsekwencji, tłumaczył ekonomista, choć wiemy, że znaleźliśmy się w tzw. pułapce średniego rozwoju, utrwalamy tę sytuację. Z drugiej strony, uważa Mech, jest to korzystne dla krajów wyżej rozwiniętych, które są zainteresowane tworzeniem w Polsce tanich półproduktów dla swoich koncernów. To grozi osłabieniem procesów konwergencji - powtórzył.
Zdaniem Mecha wyjście z tej sytuacji jest proste. - Nie należy zwiększać podaży siły roboczej, zapraszając obcokrajowców. Należy zgodzić się na przyspieszenie wynagrodzeń, które wymusi na wszystkich podmiotach gospodarczych racjonalizację pracy. To będzie skutkowało wzrostem nakładów inwestycyjnych i wzrostem wydajności pracy - przekonywał ekonomista. Według niego zmiany mogłyby również skłonić Polaków do powrotu z zagranicy.
- Potrzebne są też działania, które spowodują, że nasza gospodarka nie będzie już tanim podwykonawcą dla producentów z Niemiec. Konieczne jest jednak zwiększenie nakładów na badania i rozwój np. w produkcji zbrojeniowej, czy w energetyce - wskazał.
Wskaźnik wydajności pracy jednak dodatni
Z tezą o spadającej wydajności pracy nie zgadza się ekonomista z banku Credit Agricole Jakub Olipra. - Widzimy, że rosną nakłady na maszyny i urządzenia, co oznacza coraz większe techniczne "uzbrojenie" pracy. To jest równoznaczne ze wzrostem wydajności pracy. Nie podzielamy opinii BIEC - powiedział Olipra.
Według niego wzrost zatrudnienia w kolejnych miesiącach w coraz większym stopniu ograniczany będzie przez rosnące trudności firm w znalezieniu wykwalifikowanych pracowników. Będzie to czynnik oddziałujący w kierunku wzrostu inwestycji przedsiębiorstw, umożliwiających zmianę techniki produkcji na mniej pracochłonną, a tym samym zwiększenie wydajności pracy.
- Oczekujemy wzrostu presji płacowej, dlatego przedsiębiorcy będą szukać technik produkcji, które zmniejszają ich pracochłonność. Jeżeli zmniejsza się pracochłonność, to wydajność pracy rośnie - tłumaczył ekonomista.
Jak wskazał, w danych za ostatni kwartał 2017 r. widać wzrost inwestycji w maszyny i urządzenia, co obniża jednostkowe koszty pracy i także przekłada się na rosnącą wydajność. Olipra dowodził, że nie należy utożsamiać tego ze spadkiem wynagrodzeń, bowiem rosną one, ale wolniej niż wydajność pracy.
Także ekonomista z ING Banku Śląskiego Jakub Rybacki uważa, że wydajność pracy w Polsce rośnie, nawet po uwzględnieniu stopnia zatrudnienia imigrantów, który niekorzystanie na nią wpływa. - Wskaźnik wydajności pracy jest dodatni, nie bardzo wiem, dlaczego miałby nastąpić jego spadek - dziwił się Rybacki.
Według niego spadająca wydajność pracy byłaby impulsem dla niskiej dynamiki płac, ponieważ tempo wzrostu wynagrodzeń powinno być zbieżne z tempem wzrostu produktywności. - Gdyby wydajność pracy spadała, trudno byłoby nakłonić firmy do podwyżek wynagrodzeń, a tak się nie dzieje - dodał.
Biurowce na sprzedaż i biura do wynajęcia. Zobacz oferty na PropertyStock.pl