O rywalizacji światowych potęg i co z tego może wyniknąć dla świata, zagrożeniach dla Polski i naszych wyobrażeniach o wojnie oraz o tym, jak trudno pozbyć się ludzkości genu totalnej zagłady WNP.PL rozmawia z Jackiem Bartosiakiem, prawnikiem i publicystą zajmującym się geopolityką i strategią, założycielem think tanku Strategy&Future, byłym dyrektorem Programu Gier Wojennych i Symulacji w Fundacji Pułaskiego oraz Seniorem Fellow w Potomac Foundation w Waszyngtonie.
- - Jesteśmy już od pewnego czasu w fazie walki o dominację nad światem - mówi Jacek Bartosiak.
- - Strony przygotowują się do tego. Modernizują i zwiększają swoje siły zbrojne, rozstawiają wojska w strategicznych regionach, przygotowują koncepcje, strategie zarówno obrony, jak i ataku - dodaje.
- - Nie straszę żadną wojną nuklearną. Mówię o groźbie wojen ograniczonych, w których nikt nie będzie używał broni jądrowej. Z takimi wojnami już mamy do czynienia - wyjaśnia.
Ostatnio uporczywie straszeni jesteśmy różnymi wojnami - od hybrydowej na naszej wschodniej granicy po "III wojnę światową", którą ponoć Unii Europejskiej chce wypowiedzieć Polska... Pan włączył się w tę retorykę, strasząc nas III wojną światową, która jest nie do uniknięcia. A to już megastrach.
Jacek Bartosiak: - Jesteśmy już od pewnego czasu w fazie walki o dominację nad światem. Jest wojna handlowa między Chinami i USA, wojna technologiczna, która ustanawia nową retorykę na temat wartości czy rywalizacja dotycząca rewolucji przemysłowej IV generacji; może będzie też wojna finansowa, a także intensywna rywalizacja wojskowa między mocarstwami. To dziś oczywiste.
Jeśli nawet jest tak, że rywalizacja mocarstw wchodzi w fazę krytyczną, to wcale nie musi oznaczać, że globalna, militarna hekatomba jest nieunikniona.
- Dlaczego od razu hekatomba? Nam, Polakom, wojna kojarzy się przede wszystkim z wojną wszechogarniającą, kataklizmem obejmującym cały świat. Tak myślą Polacy, którzy przez wieki byli na głównym szlaku przemarszu armii wielkich mocarstw.
Dla nas wojna ma charakter totalnego zagrożenia egzystencji, a dla Amerykanów to wojna w Kambodży, wojna w Wietnamie czy Afganistanie, zawsze jakaś wojna w Eurazji. Tym razem może być z Chinami, jako wojna ograniczona na zachodnim Pacyfiku. Nie musi wybuchnąć, ale jest duża szansa, że tak się stanie.
Wojny mają raczej charakter ograniczony. Rzadko jest inaczej. Polacy tego nie wiedzą, porażeni straszną hekatombą drugiej wojny światowej. Nie zmienia to jednak faktu, że trwa wciąż rywalizacja światowych potęg.
Ale czy musi się to zakończyć zbrojną konfrontacją? Najwyżsi dowódcy wojskowi, którzy obecnie nie są już w służbie, ale na strategii wojskowej z pewnością się znają, są raczej optymistyczni. Według nich otwarta akcja wojskowa na polskim terytorium, a tym bardziej III wojna światowa, jest w najbliższym czasie bardzo mało prawdopodobna.
- Jednak strony się do tego przygotowują... Modernizują i zwiększają swoje siły zbrojne, rozstawiają wojska w strategicznych regionach, przygotowują koncepcje, strategie zarówno obrony, jak i ataku. Do tego coraz bardziej zachowują się wojennie.
Opinia, że to tylko czcze groźby jest rewolucyjna, bardziej w kategoriach „chcenia”, niż oceny faktów, realiów.
Będę się upierał przy swoim... Podobne czarne scenariusze mieliśmy w czasie zimnej wojny. Straszyliśmy się nieuchronnością wojny, przeludnieniem, zagładą nuklearną. Stąd pewnie ten optymizm, że może dorośliśmy do tego, by się nie zniszczyć? Przyhamowaliśmy gen apokalipsy?
- Ja nie straszę żadną wojną nuklearną. Mówię o groźbie wojen ograniczonych, w których nikt nie będzie używał broni jądrowej. Z takimi wojnami już mamy do czynienia.
W definicję takich konfliktów wpisuje się wojna hybrydowa. Ale nie tylko?
- Wojna hybrydowa to nic nowego. Są różne metody pozwalające na zmuszenie kogoś, by zachowywał się tak, jak ja chcę. Dotyczy to także państw i ich społeczeństw. Dziś skuteczny i uciążliwy nacisk nie musi mieć formy jawnej agresji zbrojnej.
Nie zawsze trzeba przystawić pistolet do głowy, by zmusić kogoś do robienia tego, co się chcę. Takich możliwości jest wiele. Czasem wystarczy jedynie zrobić negatywną kampanię PR, by trzymać klucz do określonych zachowań w przyszłości.
Wojna to narzucenie sprawczości przymusu komuś, kto musi funkcjonować w reżimie groźby. Wojna jest eskalacją, swoistym zarządzaniem eskalacją przemocy lub jej groźbą.
Takie ryzyko wojny ograniczonej grozi Polsce ze strony Rosji czy białoruskiego reżimu Łukaszenki?
- W każdym razie wcale go nie wykluczam.
Istnieje ryzyko wojny i trzeba się do tego przygotowywać, budując, jak zapowiedział minister obrony narodowej Mariusz Błaszczak wraz z wicepremierem ds. bezpieczeństwa Jarosławem Kaczyńskim, 300-tysięczną armię, aby przeciwstawić się zagrożeniom, które na nas czyhają ze Wschodu?
- Ich ocena, że istnieje ryzyko takiej wojny, jest według mnie prawidłowa. Natomiast remedium na te zagrożenie, jakim ma być budowa 300-tys. armii - już nie... Byłoby wspaniałe, gdybyśmy mieli liczną, doskonale uzbrojoną armię, ale obecnie nas na to nie stać.
Zdolności wojska nie uzyskuje się zresztą współcześnie liczebnością armii. Do tego trzeba jeszcze czegoś innego niż tylko liczby żołnierzy. Obecna wojna wygląda inaczej, niż 30 lat temu. Zmienił się też jej charakter. Mamy do czynienia z rewolucją technologiczną, informacyjną, które zmieniły organizację sił zbrojnych oraz zarządzanie polem walki.
W swojej książce geopolityczną pozycję Polski określa pan jako "crash zone", czyli strefa zgniotu. Twierdzi pan, że jest ona naszym błogosławieństwem i przekleństwem zarazem.
- Głównie przekleństwem. Gdybyśmy mieli sprawne państwo, moglibyśmy nasze położenie lepiej wykorzystywać. Moglibyśmy zbudować silne państwo i tak się zorganizować, by czerpać z naszego położenia profity.
Naszego położenia jednak nie zmienimy. Nie wyniesiemy się pod koło biegunowe? Trudno też zmienić społeczeństwo. Pozostaje sprawne zarządzanie państwem. Na to nas chyba stać?
- Będziemy zawsze tu, gdzie jesteśmy. Musimy zacząć budować Armię Nowego Wzoru, nowy system obronności, zapewniający bezpieczeństwo na nowy sposób, lepiej dostosowany do zmieniającego się otoczenia geopolitycznego i gospodarczego.
Generalnie: zbudować państwo, które zawsze będzie podmiotem w stosunkach międzynarodowych, a nie przedmiotem, w którym prawidłowo będą funkcjonować służby zagraniczne.