Gdyby to marynarze z okrętu podwodnego ORP Orzeł napisali list do decydentów, w którym domagają się wycofania jednostki ze służby, bo nie chcą umierać za nieudolność i kaprysy zwierzchników, to trudno byłoby sobie wyobrazić, w jakiej załoga musi być desperacji... MON zaprzecza, jakoby list pisali marynarze, ale to nie zamyka sprawy. Temat będzie powracał jak bumerang. Trudno ten apel zlekceważyć.
- Jest czymś niespotykanym, by w zhierarchizowanej, poddanej dyscyplinie instytucji, jaką jest wojsko, żołnierze pisali list otwarty, prosząc o wycofanie niebezpiecznego sprzętu, którego użytkowanie może grozić śmiercią.
- Piszący przyznają, że wysłali list bez wiedzy zwierzchników (list jest anonimowy), narażając się na odpowiedzialność karną i dyscyplinarną, ale to jedyny sposób, by skończyć z narażaniem ich życia w bezsensownej kampanii marketingowej polskiego rządu.
- Podkreślają, że stan techniczny okrętu jest opłakany, podobnie jak całej Marynarki Wojennej. To, że Orzeł jeszcze pływa, nazywają cudem. Opisują, że podczas ostatnich manewrów w maju jednostka miała kłopoty z wynurzeniem (problemy ze zbiornikami balastowymi). Na szczęście wówczas nikt nie ucierpiał.