LPP, polski producent odzieży, właściciel marek Reserved, Mohito, House, Cropp i Sinsay, to 1700 sklepów w 25 krajach i 25 tys. pracowników. Firma ciągle rozwija się i inwestuje. Jak podkreśla w wywiadzie z Anetą Kaczmarek jej twórca, współzałożyciel i prezes, Marek Piechocki, LPP jest firmą polską i tutaj pozostanie, wnosząc swój wkład w krajową gospodarkę, tworząc miejsca pracy i płacąc podatki.
- Przez lata chronił swój wizerunek, by - jak tłumaczy - móc żyć jak wszyscy inni.
- Dziś nadal mało kto spoza LPP wie, jak wygląda Marek Piechocki - człowiek, który zaczynał jako skromny kupiec, by po latach stanąć na czele firmy z wielomiliardowymi przychodami.
- Jaka jest jego recepta na sukces, dlaczego firma jest ważniejsza od rodziny, a szybujące wzrosty sprzedaży to powód do zmartwień? O tym w wywiadzie z WNP.PL.
Za nami kolejna, czwarta już, doroczna konferencja „Made in Poland”. Wcześniej nie komunikowaliście się państwo z mediami, pan osobiście nie rozmawiał z dziennikarzami. Skąd ta zmiana?
Marek Piechocki, prezes LPP: - To prawda, wcześniej nie spotykałem się z mediami, ale z czasem zacząłem odnosić wrażenie, że im bardziej człowiek się zamyka, tym bardziej buduje wokół siebie aurę tajemniczości. A tajemniczy może znaczyć niebezpieczny. Stąd decyzja, by jednak zacząć się komunikować...
To akurat ciekawe, bo wprawdzie chroni czy chronił pan swój wizerunek, ale podczas rozmów my, dziennikarze, możemy pytać o wszystko, również o kwestie prywatne.
- Bezwzględnie, bo nie mamy - ja, jako Marek Piechocki, czy my - jako LPP - nic do ukrycia.
Zadam pytanie - w cudzysłowie - bo postawię na jego końcu nie pytajnik, ale kropkę i poproszę o komentarz. Uwaga: jest pan wizjonerem.
- Gdzieżbym śmiał tak w ogóle o sobie powiedzieć czy nawet pomyśleć?! Jestem tylko rzemieślnikiem, a czasami sobie myślę, że sternikiem, kierującym tą wielką łodzią, która zasuwa do przodu, bo mam wspaniałych ludzi, którzy tworzą super rzeczy!
Codziennie rano przychodzę z nimi wszystkimi do pracy, robię - no nie powiem, że te same rzeczy co moi koledzy i koleżanki - ale (podobnie jak oni) wypełniam swoje obowiązki najlepiej jak potrafię.
Wizjonerstwo wydaje się tu czymś zupełnie odległym; to jest rzemieślnictwo, praca u podstaw. Rzeczy, które robimy, nie są jakoś nadzwyczaj odkrywcze. Myślę, że my w pewien sposób - jako gospodarka czy kraj - nadrabiamy zaległości 50 lat, kiedy nas "nie było", bo mieliśmy komunizm. Dlatego musimy ciężko pracować u podstaw, a jak robi się to uczciwie, to przynosi to wyniki.
Celem każdego przedsiębiorcy czy rzemieślnika, jak pan o sobie mówi, jest ciągle poprawianie wyników. Ma pan w swej pracy jakiś cel, czy ta granica jest elastyczna - ulega ciągłemu przesuwaniu?
- Chcielibyśmy pokazać światu, że potrafimy w Polsce robić coś fajnego - i powoli zaczyna nam się to udawać. Mamy sklepy w zachodzie Europy i to nas cieszy, bo to właśnie Europa Zachodnia postrzegała nas jako kraj za żelazną kurtyną, ten gorszy, słabszy... Wiele tamtejszych firm jest teraz właścicielami centrów handlowych w Europie Środkowo-Wschodniej i wydaje się, że coraz bardziej zauważają tam, że LPP to jest jednak poważny gracz.
Nie lubi pan, i zawsze reaguje, poprawia, gdy o LPP mówi się "gigant". Kokieteria? W końcu LPP to ponad 1700 sklepów w 25 krajach i tysiące zatrudnionych. No, średnia firma to nie jest…
- Ciągle powtarzam, że w naszej branży jesteśmy numerem 27. w Europie - to nadal skromny wynik. Oczywiście jesteśmy dumni z tego, co osiągnęliśmy. Ale jest takie zagrożenie, że popadnięcie - czy organizacji, czy ludzi w niej pracujących, w samozadowolenie - powoduje uśpienie.
Obecne czasy są wysoce wymagające, wysoce konkurencyjne i my musimy jeszcze bardziej się sprężać, a nie myśleć o tym, że teraz będziemy się relaksować czy pławić w pojęciach typu "gigant". Liczby mówią same za siebie... Jeżeli nasi konkurenci mają 10-krotnie większe przychody, a zyski większe od naszych przychodów, no to gdzie nam do nich?
Właściwie w każdej medialnej wypowiedzi podkreśla pan: jesteśmy polską, rodzinną firmą. Dlaczego zależy panu, żeby to tak wyraźnie wybrzmiewało?
- Bo z tej polskości jestem dumny.
A nie walczy pan w ten sposób z jakimś, nazwijmy to, kompleksem? „Przez kilkadziesiąt lat byliśmy słabi, teraz nadrabiamy i udowodnimy wam, na co nas stać”?
- Nie. Jestem dumny z polskości i chciałbym, żeby wszyscy zrozumieli - a niestety nie jest to jeszcze zbyt powszechne - że powinniśmy wspierać nasze firmy. Budujemy teraz ok. 30 tys. mkw. biur - potrzebne są też zatem biurka, krzesła, różnego rodzaju wyposażenia wnętrza. Jeżeli w porównywalnej cenie mam do wyboru polski Nowy Styl z Krosna i niemieckiego Stilwerka - to wybór jest dla mnie oczywisty. Dzięki temu pracownicy w Krośnie mają pracę i wkład w nasz budżet narodowy, lokalnie wiedzie im się też lepiej; i dlatego uważam, że powinniśmy to silnie wspierać, propagować taki mechanizm...
Niestety jako Polacy tego nie umiemy - i nie robimy. Zachłystujemy się tym, co obce. To jeszcze trochę taka zaszłość z czasów komunizmu, kiedy polskie firmy miały produkty słabej jakości. Ale tak było za komuny, od tego czasu minęło 30 lat i polskie firmy robią wspaniałe rzeczy, odnoszą duże sukcesy; tym bardziej powinniśmy się wspierać, bo to kreuje dodatkowe miejsca pracy.
Szukasz lokalu handlowego do wynajęcia? Zobacz oferty na PropertyStock.pl